
Przed wylotem starałem się poczytać relacje innych osób, które spędziły trochę czasu w tym kraju aby nabrać pewnego wyobrażenia gdzie się w ogóle znajdziemy. Nie chciałem jednak przylecieć za bardzo "nakręconym" na te wszystkie cudowne widoki i miejsca, które się tutaj znajdują. Nie musiałem jednak długo czekać aby się przekonać, że Nowa Zelandia naprawdę ma w sobie coś magicznego a za razem tajemniczego. Że można wsiąść w samochód i w ciągu 20 minut znaleźć się nad brzegiem morza na wspaniałej plaży. Że sama droga prowadząca na plażę może być tak malownicza, że nawet gdyby miało się okazać, że cel podróży nie jest niczym rewelacyjnym to i tak człowiek cieszy się na samą myśl, że za chwilę będzie wracał i znowu będzie wpatrzony w to wszystko co jest dookoła.
Po bardzo rozleniwiającym początku dnia oraz wyprawie na większe zakupy do pobliskiego odpowiednika naszego Selgrosa, syn Barbary Mateusz zabrał nas na plażę Te Henga. Jak już się wcześniej rozpływałem, sama droga dostarczyła niesamowitych wrażeń. Wspaniała, bujna roślinność o niespotykanych u nas kształtach i bardzo nasyconym zielonym kolorze porasta wszystkie dostępne miejsca na wzgórzach. Pośród niej poprowadzona jest kręta droga, która nieustannie się wznosi i opada pozwalając co chwilę na zmianę perspektywy z jakiej oglądamy otoczenie. Pośród tej zieleni są pobudowane domki z pięknie zadbanymi ogrodami i zawsze skoszoną trawą.
Na plaży z czarnym piaskiem, który nie daje spokojnie dojść do wody po raz pierwszy wykąpaliśmy się w Nowej Zelandii. Jest 31 grudnia, Sylwester a nas spiekło słońce pomimo kremu z filtrem 30, pływaliśmy na plaży i piliśmy koktajle truskawkowe. Coś niesamowitego. Zaraz się zbieramy do centrum Auckland żeby powitać Nowy Rok oglądając sztuczne ognie i puszczając bańki mydlane :o)
Dlatego wszystkiego najlepszego w Nowym Roku dla wszystkich !!!