czwartek, 30 grudnia 2010

Nowa Zelandia - pierwsze starcie...



Nie mogłem wczoraj wrzucić posta, bo reszta ekipy leżała już szykując się do spania i ciągle pytali: długo jeszcze......?
Dlatego spóźniony post dzisiaj.

Udało się. Pomimo kilku obaw i gotowych scenariuszach na rozmowę z panami celnikami, odprawa wizowa i bagażowa przebiegła nadspodziewanie miło i szybko. Dzięki temu już ok. 2 w nocy tutejszego czasu wyszliśmy z hali przylotów na zewnątrz. Z lotniska odebrała nas kuzynka Ignaca - Basia, która przygarnęła nas także do swojego domu. Na razie możemy przebywać w NZ legalnie do końca marca a potem trzeba się będzie starać o przedłużenie wizy.

Może to banalnie zabrzmi ale tutaj powietrze naprawdę inaczej pachnie. Wiadomo, po 30 godzinach w metalowej puszcze, podekscytowani dotarciem wreszcie do celu możemy mieć bardziej subiektywne odczucia ale jednak.

Minął już nam pierwszy dzień. Poznaliśmy wszystkich domowników, łącznie z Daisy która jest oczkiem w głowie wszystkich. Po śniadaniu nadszedł czas na wyruszenie w stronę centrum aby się pokazać :o) Ja najmniej wtopiłem się w otoczenie bo maszerowałem z plecakiem co zdecydowanie zaszufladkowało mnie jako "turysta". Zanim tutaj przyjechałem miałem świadomość, że obowiązuje tu ruch lewostronny ale jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłem. Poczynając od przechodzenia przez ulicę, gdzie samochód przyjeżdża nie z tej strony co powinien a kończąc na uczestniczeniu w ruchu jako pasażer autobusu/samochodu:

  1. na autostradzie najwolniejszy pas jest to pas lewy a wszyscy wyprzedzają po prawej
  2. wjeżdżając na rondo kręcimy się jakoś dziwnie w lewą stronę
  3. osoby skręcające w prawo (a przypominam, że jedziemy po lewej stronie czyli przecinamy pas ruchu) mają pierwszeństwo przed osobami skręcającymi w lewo i jadącymi prosto

Dziwne to wszystko ale trzeba będzie się przyzwyczaić bo niedługo mamy nadzieję, że będziemy mknąć po całej Nowej Zelandii samochodem.

W samym centrum poszwędaliśmy się po centrum handlowym gdzie co chwilę gubiliśmy dziewczyny bo przecież trzeba pozaglądać do wszystkich sklepów a także wymieniliśmy pieniądze na tutejsze dolary. Co ciekawe mają one zabezpieczenia w formie przeźroczystych okienek (lewy dolny róg oraz z prawej strony na środku) co sprawia frajdę przy ich oglądaniu. Są także bardzo przyjemne w dotyku :o)




To mój pierwszy pieniądz NZ :o)




ewa:
Po powrocie z "miasta" wróciliśmy do domu Basi na późny obiad (tzn tutaj po prostu są późne obiady) i reorganizację spania. W ramach noclegów zaproponowano nam namiot na podwórku, więc z wielkim entuzjazmem zabraliśmy się do rozbijania kempingu :-) chłopcy podeszli do tematu bardzo ambitnie i najpierw pięknie wykosili cały trawnik, a następnie wszyscy rozłożyliśmy namiot i ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu okazał się on być wielkim  5-osobowym namiotem w którym zmieściły się 2 sprężynowe materace queen size :)  suma summarum mamy lepsze warunki niż w hostelu. Po kolacjo-obiedzie na który Basia ze swoją mamą Basią zaserwowały nam pyszne kotlety mielone z kurczaka :) pojechaliśmy z Mateuszem na plażę żeby chociaż patitas (paluszki) zanurzyć w nowozelandzkim morzu, ale niestety był odpływ i udało nam się tylko kawał piachu zobaczyć ale i tak było warto.

2 komentarze:

  1. :)
    bardzo skrupulatne relacje. prawie (PRAWIE) czuje, ze tam jestem...
    a te okienka przezroczyste to fajna sprawa w banknotach, maja je takze najladniejsze pieniadze, jakie do tej pory widzialam - rumunskie leje
    sciski!

    OdpowiedzUsuń
  2. A także wietnamskie dongi. :)

    OdpowiedzUsuń