W niedzielne przedpołudnie (3 tygodnie temu :) ) dotarliśmy do naszego nowego „domu” w Seddon, regionie winiarskim Malborough. Pukamy nieśmiało do drzwi i po chwili otwiera nam 2-metrowy facet koło 50-tki. Poczuliśmy się jak aktorzy z kręconego właśnie w okolicach Hobbita :) Cory, który od razu dostał od nas przezwisko Duży, okazał się niezwykle miłym i wyluzowanym facetem, powiedział wszystko jak on to widzi, a resztę dnia aklimatyzowaliśmy się w nowym otoczeniu. Cory jest Jankesem, który ożenił się z Kiwuską i obecnie mieszkają w Arizonie, ale to wcale nie przeszkadza żeby mieć tu jakieś posiadłości. Niestety z biegiem czasu każdy dom marnieje i trzeba go odmalować, pozałatać wszystkie dziury w dachu i to jest właśnie powód naszego przyjazdu.
Dom w którym mieszkamy wymagał niewielkich prac w środku, takich jak pomalowanie kuchni, jadalni, czy umycia okien, co bardzo spasowało nam dziewczynom. Niestety chłopcy musieli się zmierzyć z nieco większym wyzwaniem, ponieważ dom w Blenheim (20 km na północ od Seddon) wymagał zeskrobania starych warstw farby, położenia podkładu, pomalowania dachu, wyszlifowania okien i dopiero wtedy malowania… Ponieważ jest to dość duże przedsięwzięcie część pracy mamy wykonywać w ramach helpixa, a cześć godzin za pieniążki, co nie ukrywam jest świetnym rozwiązaniem. Niestety ja i Krysia nie nadajemy się za bardzo do tak długiej i ciężkiej pracy dlatego Cory załatwił nam przez swoją szwagierkę bardziej babskie zajęcie pod tytułem: zbieranie szafranu. No więc stanęło na tym że chłopcy jeżdżą z Dużym do miasta i pracują ciężko cały dzień od 9:00 do 18:00 a my z Krysią dzielimy dzień na dwa i zazwyczaj jeździmy rano zbierać szafran, a po lunchu wracamy do domu i malujemy aż do kolacji, bo akurat wtedy chłopcy wracają. Potem oczywiście wspólna kolacja, a po niej relaks przy kominku i fajny film albo bardzo interesująca rozmowa z naszym gospodarzem o Polsce i nie tylko. Mniej więcej w takim właśnie schemacie minęły nam 3 tygodnie, na ciężkiej pracy ale dającej wiele satysfakcji. Oczywiście że nie mogło zabraknąć momentów zwątpienia, kiedy po raz 3 próbowałam wymalować pędzelkiem do makijażu równiutkie linie między sufitem a ścianą (taśma malarska nie do końca się sprawowała), ale koniec końców się udało.
Na szczęście w weekendy mamy trochę czasu żeby złapać oddech i nabrać sił na nowy tydzień. Oczywiście nie nudzimy się za bardzo, bo Cory organizuje nam różne rozrywki. W pierwszy weekend mieliśmy imprezę u nas. Nicola (szwagierka Dużego) wyzapraszała wszystkich możliwych sąsiadów na wieczorną kolację żeby przy okazji pochwalić się nami i jej własnymi helpixerami (Francuzem i czterema Dunkami). Oczywiście każdy był świadom remontowych warunków w naszym domu więc wszyscy przynieśli coś do jedzenia… W drugi weekend Cory zabrał nas do winiarni Brancott na prywatne oprowadzanie po piwnicach i hali produkcyjnej, po czym zjedliśmy pyszny lunch w restauracji należącej do winnicy. Mieliśmy także okazję oglądnąć mecz rugby w wykonaniu lokalnych drużyn, oraz pójść na niedzielną mszę do maleńkiego kościoła, gdzie swoją obecnością podnieśliśmy frekwencję o około 20%... Niedziela Palmowa została uwieńczona wspólną kolacją u Nicoli, na którą upiekłyśmy z Krysią domową szarlotkę.