wtorek, 17 maja 2011

Urodzinowa niedziela.








Wielkie dzięki wszystkim za życzenia, które otrzymałem. U nas na razie nic się za bardzo nie dzieje. Siedzimy w Seddon i codziennie staramy się kontynuować prace nad domem w Blenheim. Jesteśmy już coraz bliżej końca kolejnego etapu ale do finału jeszcze daleko. Cory co chwilę kupuje nowe „zabawki” i powoli zaczyna brakować na nie miejsca w bagażniku ale dzięki temu udało mi się być w Mitro10 Mega – taka tutejsza Castorama tylko, że dużo lepsza. Wielki sklep w którym można kupić wszystko co potrzebne i niepotrzebne przy wszelkich robotach budowlano-wykończeniowych. Jedno co odróżnia ten sklep od naszych Castoram, Praktikerów i Leroyów to to, że do Mega Mitro10 można wjechać samochodem, do środka :o) Taki McDrive. Wjeżdżasz samochodem, ładujesz towar i przy wyjeździe płacisz. Jest to głównie zaprojektowane dla osób chcących zrobić zakupy wielkogabarytowe ale Coremu to nie przeszkadzało. Zaparkował między regałami i poszliśmy na nogach w głąb sklepu. Amerykański luz.

Urodzinowa niedziela miała oficjalnie upłynąć na dalszym remontowaniu ale jak się potem dowiedziałem była to wersja tylko dla mnie. Rano pojechaliśmy na Farmer Market w poszukiwaniu niepasteryzowanego mleka z którego będziemy robić ser. Tak. Cory kupił zestaw małego serowara i niedługo będziemy delektować się własnoręcznie zrobioną mozarellą. Oczywiście jak znajdziemy to mleko, bo na targu go nie było. Dostaliśmy za to przepyszną kiełbasę z sarny. Oprócz mleka poszukujemy od kilku tygodni korzeni chrzanu, które moglibyśmy utrzeć. Nasz wielkanocny chrzan tak bardzo smakował Coremu, że od tamtej pory nasz gospodarz stara się poruszyć wszelkie możliwe znajomości aby dowiedzieć się gdzie można coś takiego kupić. Jak się okazuje, najbliżej nas chrzan uprawia ktoś w Christchurch czyli 311 km na południe. Może faktycznie jest to pomysł na biznes - otworzyć małą fabrykę chrzanu i sprzedawać gotowy produkt w słoiczkach. W supermarketach można kupić coś chrzanopodobnego ale jest to niezjadliwe. Po pierwsze nie jest to ostre a po drugie jest to słodkie bo dodają do niego mleko kondensowane. Pytanie tylko czy kiwusi przekonaliby się do czegoś co ma wyrazisty smak…

Wracając do mojej urodzinowej niedzieli, prosto z targu pojechaliśmy do Picton. Czyli tam gdzie zaczęła się nasza przygoda z południową wyspą. To tam właśnie przypływają promy kursujące między Wellington. Może się to w najbliższej przyszłości zmienić ponieważ są mocno zaawansowane plany przeniesienia terminalu promowego w okolice Seddon czyli tutaj gdzie teraz mieszkamy. Skróciłoby to znacznie czas podróży a co za tym idzie zmniejszyło koszty. Oczywiście są przeciwnicy jaki i zwolennicy tego pomysłu. Część osób uważa (zapewnie słusznie), że przez to Picton podupanie i ominie go cały ruch turystyczny. Z drugiej strony niektórzy twierdzą, że część osób przypływająca do Picton promem przez fiordy (tutejsze soundy) uważa, że widziała już Malborough Sounds i nie zapuszcza się dalej. Przeniesienie terminalu miałoby zmotywować turystów do świadomego i celowego przyjechania w ten region a nie traktowania go jako punktu wysiadkowego. Oczywiście aby zrealizować cały ten projekt potrzebne są potężne inwestycje i równie potężne pieniądze więc czas pokaże kto miał rację.

Ale wracając do niedzieli :o). W Picton Cory planował zrobienie mi niespodzianki i zabranie nas na rejs JetBoatem pomiędzy fiordami. Niestety nic z tego nie wyszło bo okazało się, że jest już poza sezonem i nic już nie pływa. Ani stateczki typowo wycieczkowe ani motorówki z potężnymi silnikami o płaskich dnach pozwalające na super zabawę. Swoją drogą JetBoaty zostały wynalezione właśnie w Nowej Zelandii. No nic, szkoda. W zapasie Cory miał jeszcze drugą alternatywę. Wujek jego żony, mieszkający w Picton miał jacht. Plan był taki aby się do niego odezwać i wyciągnąć go na rejs pomiędzy malowniczymi zatokami. Brzmi super. Niestety okazało się, że wujek jacht sprzedał…. Miało być tak pięknie a wyszło jak zawsze :o) Ale ogólnie bardzo miło ze strony Corego, że chciał coś zrobić specjalnego i bardzo mu jestem za to wdzięczny. Tyle, że nie zawsze się udaje to co planujemy.

W związku z tym, że niespodziankowy plan trochę się posypał postanowiliśmy wykorzystać ładną pogodę i zwiedzić Marlborough Sound samochodem. Zrobiliśmy dużą pętle jeżdżąc wzdłuż wybrzeża i oglądając co chwilę inny widok na zatoki. Jazda była dodatkowo emocjonująca gdyż kilka nocy wcześniej przeszła duża ulewa i drogą w pewnych momentach była osunięta a czasem na drodze leżały powalone drzewa z kawałkiem zbocza, które spłynęło z góry. Po powrocie do domu był ciąg dalszy urodzin. Był tort, były świeczki, były baloniki i trąbki, czyli wszystko co szanująca się impreza urodzinowa mieć powinna. Nie było czapeczek… Aha, tort Cory upiekł sam. I tak oto, zleciały moje 27 urodziny.

P.S.: Dobrym pomysłem jest świętowanie urodzin na drugiej półkuli bo na drugi dzień zaczynają się pojawiać życzenia z Polski co wydłuża przyjemność. A niektórzy jeszcze bardziej zintensyfikowali moją radość przysyłając życzenia dzień lub dwa później :o). Dlatego jeszcze raz wszystkim dziękuję za pamięć, i życzenia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz