A jednak może uda się jeszcze napisać kilka postów do naszego bloga ? Strasznie mi się to spodobało i postanowiłem kontynuować tę tradycję. Chciałbym, żeby był to swego rodzaju dziennik podróży (tak, dziennik podróży bo pamiętnik brzmi bardzo babsko :o) ) z każdego większego lub mniejszego wyjazdu na jaki uda nam się wybrać.
Zapewne jak już większość wie, nasza „podróż życia” zakończyła się prawie 1,5 roku temu ale od kilku miesięcy rozpoczęła nowa, trochę dłuższa :o) Obiecywaliśmy sobie, że postaramy się prowadzić życie tak jak do tej pory, ale obecność Filipa zmieniła wszystko, w dodatku na lepsze. Udało nam się jednak zdecydować na wakacyjny wyjazd i spędzenie 3 tygodni w Hiszpanii dzięki dużej uprzejmości Pani Joli i Pana Krzysztofa, którzy użyczyli nam swojego apartamentu. Październik jest tu podobno dalej słoneczny ale już nie upalny a Filip z każdym tygodniem jest starszy więc termin był idealny. Zostało tylko dograć wszystkie szczegóły, obmyślić co potrzeba zabrać jadąc z takim maluchem i jak się do tego przygotować. Phi, w końcu polecieliśmy na pół roku trochę dalej więc i teraz damy sobie radę … :o)
Pakowanie, jak ja tego nie lubię. Plan był taki, żeby na kilka dni przed wylotem być już w pełni przygotowanym aby się nie denerwować i nie spieszyć na ostatnią chwilę. Może kiedyś nam się uda zrealizować takie zamierzenia. Na razie osiągnęliśmy do perfekcji dopakowywanie rzeczy na 10 minut przed wyjściem. Oczywiście rzeczy Filipa stanowiły 2/3 całego bagażu pomimo, że jego ubrania są najmniejsze… My musieliśmy się zadowolić bagażem podręcznym i drugą, mniejszą dokupioną torbą. Podróżowanie z dzieckiem niby nie jest trudne ale zawsze napotkasz jakąś niespodziewaną sytuację. My byliśmy przekonani, że wspaniałe linie lotnicze którymi lecieliśmy wpuszczają w pierwszej kolejności osoby z wykupionym „priorytetem” oraz właśnie rodziny z małymi dziećmi. Jasne. Priorytety owszem, natomiast pozostali do drugiej kolejki. Na szczęście są jeszcze osoby, które potrafią wykazać się odrobiną współczucia i dobrego wychowania i pozwolili Ewie przejść z Filipem na początek kolejki (ja grzecznie leciałem za nimi z bagażami). Oczywiście była też grupa osób, która ciumkała i coś mamrotała jak przechodziliśmy do przodu ale w całym tym zamieszaniu nie zdążyliśmy się z nimi skonfrontować. Wsiadanie do samolotu i zajmowanie miejsc to też jakaś paranoja, szczególnie jak siąpi deszcz i wieje a trzeba wystać się w kolejce na schodkach do samolotu. Tutaj na szczęście również Ewa przesunęła się o kilka lokat do przodu z oczywistych względów. To była ta łatwiejsza część w moim mniemaniu, bo przed nami ponad 3 godzinny lot. Wciśnięci w te malutkie siedzenia gdzie nie ma jak wygodnie siedzieć w pojedynkę a co dopiero z dzieckiem na ręku zastanawiałem się jak to będzie jak Filipowi nie spodoba się cała ta zabawa zwana lataniem. Na szczęście muszę stwierdzić, że chyba jedyną zmęczoną osobą w samolocie z powodu Filipa była Ewa. Młodego roznosiła energia i chciał wszędzie zaglądnąć. A to próbował złapać za włosy pana siedzącego przed nami, albo bawił się w „a kuku” z osobami z tylnego rzędu wychylając się zza naszego zagłówka. Znalazł też frajdę w zabawie pasem jak widać na filmie:
Zasnął dopiero na ostanie 30 minut, zawsze coś :o) Nie mając wózka ani nosidełka, które dopiero miały na nas czekać na taśmach bagażowych poczuliśmy, że Filip już swoje waży pokonując całą trasę od samolotu po bagaże. Niby lotnisko w Alicante jest małym, regionalnym portem ale nasze Balice to popierdółka przy tym molochu. Walizki przyjechały bardzo szybko, zaraz potem fotelik samochodowy no i czekamy na wózek, który jak się okazało miał być na innej (ostatniej) taśmie jako bagaż specjalny. Faktycznie były tam wszystkie wózki, oprócz naszego. Trochę zaniepokojeni wsadziliśmy głowy za te plastikowe firany, zza których wyjeżdżają bagaże i na dole, na początku taśmy zauważyliśmy, że akurat nasz wózek się zaklinował. Nikogo nie było w pobliżu więc nacisnąłem przycisk „emergency” bo uważałem, że właśnie ta sytuacja mnie do tego upoważnia. Pośrednio miałem rację bo zaraz pojawiła się obsługa pytając co się stało. Gorzej, że do uruchomienia tej taśmy był potrzebny ktoś z odpowiednim kluczykiem, więc musieliśmy poczekać jeszcze trochę aż będziemy mieli komplet bagaży. Gdy już udało nam się wszystko pozbierać pozostało odebranie auta. Prosta czynność a jednak to też trochę czasu zajmuje. Spora kolejka i tylko dwie osoby, które załatwiały formalności sprawiły, że z lotniska wyjechaliśmy dopiero po północy. Dostaliśmy za to nowiutkie auto ( 9 000 km przebiegu w dodatku z wyższej kategorii niż zamawialiśmy :o) ).
Dojazd do Torrevieja nie dostarczył żadnych problemów, dzięki szczegółowym instrukcjom, które otrzymaliśmy od Pana Krzysztofa w Krakowie. Dodatkowo Google Maps są rewelacyjnym wynalazkiem, bo dojeżdżając w okolice apartamentu czułem się jakby tu był już wcześniej. Szybkie wyniesienie Filipa (który właśnie się przebudzał) i bagaży i już mogliśmy głęboko odetchnąć z zadowoleniem, że się udało :o) Byliśmy już tak padnięci, że nie zdecydowaliśmy się otworzyć schłodzonego szampana, który na nasz czekał zostawiając go na kolejny dzień gdy będziemy mogli świadomie się nim delektować na tarasie. Zimne piwo natomiast było idealne :o)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz