niedziela, 21 października 2012

Wizyta na targu i lunchowe tapasy.


W piątek natomiast poranne zbieranie przebiegło sprawnie i szybko bo chcieliśmy iść na targ, który odbywa się raz w tygodniu. Pomimo ogólnego ścisku i tłoku było warto. Można tutaj znaleźć prawie wszystko. Od torebek, ciuchów, zabawek poprzez gry w trzy kubki na owocach i warzywach kończąc. Ta ostatnia część była dla nas najciekawsza. Obkupiliśmy się w przeróżne owoce, niektóre nawet nie wiem jak się nazywają oraz małe zielone papryczki pimiento, które będziemy smażyć i obtaczać w grubo ziarnistej soli. Udało nam się także w końcu spróbować tradycyjnego przysmaku – churros. Jest to coś w rodzaju ciasta pączkowego ale w formie podłużnych walców  smażonych na głębokim oleju i posypanych cukrem. Hiszpanie najchętniej jedzą je na śniadanie dodatkowo mocząc w gorącej czekoladzie. Jest to też podobno obowiązkowy element powitania Nowego Roku. Gdy już w wózku nie było miejsca na więcej zakupów (Filip poszedł na ręce) trzeba było się ewakuować z targu. Zeszliśmy w dół w stronę morza szukając jakiejś lokalnej knajpki aby spokojnie sobie usiąść i odpocząć. Nie było to takie proste. Tuż przy samej promenadzie dominują lokale typowo turystyczne serwujące wszystko oprócz tego co uważamy za kuchnię hiszpańską. Można znaleźć fish&chips, pizze, makarony w przeróżnej postaci czy hamburgery i lasagne. Nie po to przyjechaliśmy do Hiszapnii. Szukając idealnego lokalu Ewa postanowiła zapytać u źródła czyli „lokalsów”. Weszła do dużego salonu optycznego i z mapą zaczęła dopytywać się co tamtejsi sprzedawcy mogliby polecić. Okazało się, że nie byli oni za bardzo pomocni i musieliśmy szukać wsparcia w informacji turystycznej. Tam też nie dostaliśmy jasnych wskazówek gdzie naprawdę warto iść ale mniej więcej byliśmy już ukierunkowani. Wybraliśmy lokal nieopodal gdzie było najwięcej ludzi, kierując się życiową mądrością mojego taty, który uważa że tam gdzie są tiry tam jest i dobre jedzenie (jak już wiemy, nie zawsze jest to prawda) :o).  Zamówiliśmy dos grande cervesa i dodatkowo tortille z krewetkami dla Ewy. Ja natomiast wybrałem pięć różnych tapas nie będąc pewnym czy to dobry wybór. Dostałem: mejillon tigre (coś w formie krokieta na połówce muszli z małży), połówkę podpiekanego ziemniaka, krokiecik z kawałkami szynki oraz dwa rodzaje dorsza (smażonego w maśle oraz panierowanego).  O to mi chodziło ponieważ pomimo tego, że były to tylko tapasy to wyszedłem najedzony i zadowolony. Teraz mogliśmy się zmierzyć ze spacerem po molo, które ma ponad 1 600 m długości i na końcu ma małą latarnię morską wskazującą wejście do portu. Wracając do domu przeszliśmy jeszcze przez część centrum w której do tej pory jeszcze nie byliśmy. Jedna rewelacyjna rzecz jaką tu mają to windy dla samochodów. Podjeżdża samochód pod bramę garażową a tam winda :o). Jak już wjedzie do środka to może pojechać w zależności od konstrukcji parkingu w górę lub w dół i wyjechać przodem. Strasznie ciekawe rozwiązanie.  

A tutaj krótki filmik ze spaceru po molo:



1 komentarz:

  1. Poproszę o filmik lub dokumentację zdjęciowę windy garażowej

    OdpowiedzUsuń