poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Wycieczka do Milford Sound.



Milford Sound, obowiązkowy punkt każdej wycieczki na południową wyspę. Dziewicze tereny największego parku narodowego w Nowej Zelandii są rajem dla wielbicieli pieszych wycieczek. Ilość, długość oraz różne poziomy zaawansowania tras ściągają tutaj pasjonatów trekkingu z całego świata. Jedna z najbardziej popularnych tras „Milford Track” jest co roku odwiedzana przez prawie 14.000 osób co powoduje, że należy rezerwować miejsca na szlaku z wyprzedzeniem. 54 km tej trasy pokonuje się przez 3 dni, nocując w specjalnie przygotowanych chatach na szlaku. My do Milford dojechaliśmy samochodem i 120 km trasę z Te Anau do Milford Sound pokonaliśmy w 6 godzin. Można ją przejechać w 2 godziny ale po co? W naszym odczuciu ta trasa była dużo bardziej ciekawa niż rejs po fiordach (tutaj soundach). Plan minimum obejmował 13 pozycji i udało nam się zrealizować z niego 12 (nie zobaczyliśmy tylko „znikającej góry” ale może to o to chodziło?). Po drodze były m.in. wodospady (jeden 260 metrowy), wiszące mosty, ponad kilometrowy tunel, lustrzane jeziora w których odbijały się szczyty Alp Południowych, przełomy górskich rzek które tworzyły niesamowite formacje skalne. My także zdobyliśmy się na wysiłek i pokonaliśmy jedną trasę na piechotę :o) Zajęło nam to całe 50 minut i był to raczej spacer po lesie przy jeziorze. Sam rejs statkiem po zatoce Milford Sound nie był czymś niezwykle nadzwyczajnym. Owszem, wrażenie jakie wywierają pionowe skały wyłaniające się z wody i pnące do samego nieba zapiera dech w piersi. Wodospady spadające prosto z tych zboczy do wody pod które można podpłynąć i ogarniające uczucie ogromu otaczającej człowieka natury to jest dla mnie Milford Sound. Podobno najlepiej przyjechać tutaj podczas ulewnego deszczu bo dzięki temu wodospady, które widzieliśmy są jeszcze większe i jest ich dużo więcej. Nie trudno o taką pogodę zważywszy na fakt, iż jest to jeden z najbardziej mokrych rejonów na świecie. Nas na szczęście deszcz oszczędził.

W drodze powrotnej w samochodzie była burza mózgów jak przekazać naszym gospodarzom wiadomość o zamiarze przeprowadzki na północ. Pod uwagę braliśmy wszelkie możliwe scenariusze rozwinięcia się rozmowy. Nie chcieliśmy rozstawać się w złej atmosferze bo trochę się już z nimi zżyliśmy i dzięki nim poznaliśmy jak wygląda prawdziwe życie na farmie w Nowej Zelandii. Jednak też musieliśmy myśleć o nas i naszym dalszym pobycie. Dlatego też decyzja o przeprowadzce zapadła definitywnie i późnym wieczorem zajrzeliśmy do nich żeby przegadać temat. Ku naszemu zaskoczeniu rozmowa była rzeczowa i można było odnieść wrażenie, że Kylie i Robert się spodziewali tego co im powiedzieliśmy. Trochę im to oczywiście pokomplikuje przygotowania do ślubu bo pokładali duże nadzieje w naszej czwórce ale mają jeszcze prawie 4 tygodnie. Pokrzepieni takim przebiegiem rozmowy wróciliśmy do naszego domku aby powoli ustalać plan podróży na północ.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz