Jakie jest tradycyjne śniadanie madrytańczyków? Oczywiście
churros con chocolate. A gdzie podają najlepsze churros? Pewnie każdy ma swoje
typy. My zaufaliśmy przewodnikowi i ruszyliśmy do centrum żeby rozpocząć dzień
jak lokalsi.
Pierwsza trudność – zaparkować gdzieś w rozsądnej
odległości. To naprawdę graniczy z cudem. Tutejsi kierowcy mają wyrobiony jakiś
dodatkowy szósty zmysł i już z daleka widzą, że ktoś zbliża się do samochodu
więc może prawdopodobnie będzie wyjeżdżał. Często musiałem pokazywać, że nie
planuję się na razie nigdzie ruszać tylko przyszedłem coś zabrać albo schować
bo już stały samochody z włączonym migaczem gotowe zająć moje miejsce. To było
wtedy jak w jakiś sposób znaleźliśmy miejsce do zaparkowania przed innymi
parkingowymi hienami :o) Czasem trzeba było ratować się publicznymi podziemnymi
parkingami, które są wygodne ale cholernie drogie. Inną kwestią jest jazda po
Madrycie. To że skrajny a czasem nawet dwa pasy nie służą do jazdy, tylko do
zatrzymywania się żeby kogoś wysadzić czy wyskoczyć po coś do sklepu na dwie
minuty (oraz, że nikt nie trąbi i nie klnie przez okno na takich kierowców)
można jakoś zrozumieć i przyzwyczaić się do tego ale do szału mnie doprowadzały
sytuacje gdy z 4 pasów robią się trzy albo dwa. Tak jest często przy
skrzyżowaniach albo zaraz po zjeździe z ronda, które ma 5 pasów i nie ma
poziomych linii, które wskazywałyby czy jest się na dobrym pasie czy nie. Tutaj
też się włącza jakiś szósty zmysł kierowców bo jak w roszadzie potrafią się
bezkolizyjnie skompresować nagle na dwóch pasach. Jedyne co mnie uspokajało to
fakt, że wypożyczony samochód był ubezpieczony od wszelakiego rodzaju wgnieceń,
otarć i innych uszczerbków które na niego czyhały.
Ale wracając do śniadania. Ewa wyczytała gdzie należy iść i
tam też się udaliśmy. Okazało się, że faktycznie jest to chyba bardzo popularny
lokal bo kolejka wychodziła na ulicę i trzeba było poczekać z 10 minut aż
dojdzie się do kasy. W środku dwie małe sale i podobnie jak z szukaniem miejsca
do zaparkowania trzeba było się przyczaić i oceniać kto zaraz będzie wstawał.
Ale naprawdę warto było. Gorąca, gęsta czekolada i 6 świeżo upieczonych churros
potrafiło dodać energii, którą zaraz zużyliśmy maszerując razem w pochodem
Trashumanica Vive, który szedł przez ścisłe centrum miasta. Jest to coroczny
przemarsz pasterzy, hodowców bydła symbolizujący powrót z pastwisk letnich do
osad. My akurat trafiliśmy na potężną grupę jeźdźców na koniach (podejrzewam,
że trzeba byłoby ich liczyć w stekach) przed którymi kroczyły tradycyjnie
ubrane dziewczęta śpiewające ludowe pieśni do melodii wygrywanych przez muzyków.
Maszerując z nimi zapędziliśmy się aż pod Park Retino gdzie postanowiliśmy się
oddzielić bo inaczej nie mielibyśmy sił wrócić po samochód. Na poniższym
filmiku można w pewnym stopniu zobaczyć jak wyglądał pochód:
Wspaniała słoneczna lecz trochę chłodna pogoda zmotywowała
dużą część mieszkańców żeby spędzić niedzielne popołudnie w tym najsłynniejszym
madryckim parku. Można to porównać do naszego parku Jordana ale w dużo większej
skali. Jest duży piękny staw po którym można popływać łódkami, są przeróżni
artyści zabawiający w dużej mierze najmłodszych oraz kilka kafejek gdzie można
coś zjeść i się napić. Tak też uczyniliśmy przy okazji karmiąc Filipa. Potem
trzeba było wracać w stronę auta bo jeszcze trochę rzeczy do zwiedzenia przed
nami. W Madrycie na szczęście nie przestrzegają restrykcyjnie godzin sjesty
więc można było poświecić cały dzień na zwiedzanie. Do obowiązkowych punktów,
które należy odwiedzić jest Palacio Real – oficjalna rezydencja króla
Hiszpanii. Co prawda król wraz z rodziną nie mieszka na co dzień tutaj służy
ona nadal do celów oficjalnych. Sam pałac ma 3418 pomieszczeń i w pierwotnych
planach miał mieć ich 4 razy więcej ale koszty budowy zmusiły projektantów do
realizacji wersji „ekonomicznej”. Jest to jednak i tak największy pałac w
Europie pod względem powierzchni budynku. Do zwiedzania jest udostępnionych 50
pokoi (m.in. sala tronowa oraz jadalnia o powierzchni 400 m2), które są
urządzone z niesamowitym przepychem. Ściany zdobią obrazy Goyi, Caravaggio czy
Velzaquez’a a w gablotach są skrzypce Stradivariussa wykorzystywane przy
oficjalnych balach i uroczystościach. Niestety w środku nie można było robić
zdjęć.
Wracają z Palacio Real wstąpiliśmy na lunch do miejsca,
które przypominało targ ale było zrobione w formie delikatesów. Każde stoisko
oferowało inny rodzaj jedzenia i picia. Można było zjeść paelle, kupić oliwki,
przebierać w różnych tapasach i szynkach jamon serrano, przegryźć to owocami a
wszystko popijać klasycznym winem lub sangrią. Rewelacyjne miejsce, skupiające
mieszankę różnych ludzi jedzących wspólnie przy wysokich stołach a wszyscy
dookoła byli zachwyceni jak Filip zjadał kawałki oliwek. Po posiłku chcieliśmy
obejrzeć panoramę Madrytu z dachu Circulo de Bellas Artes ale żeby to zrobić
trzeba było szybko iść po samochód i przejechać na drugą stronę miasta. Zanim
dotarliśmy na miejsce Filip zasnął i nie było mu dane oglądać Madrytu z góry o
zachodzie słońca. Obejrzy potem najwyżej zdjęcia :o). Chcieliśmy jeszcze wybrać
się na wieczorny spacer po centrum Madrytu w poszukiwaniu jakiegoś miłego
miejsca gdzie można coś zjeść ale okazało się, że nie mamy już jedzenia dla
Filipa a nadeszła właśnie jego pora. Trzeba było więc zrewidować nasze plany i
jechać do hotelu. Jak już weszliśmy do pokoju i walnąłem się na łóżku to nie
miałem sił gdziekolwiek się ruszać. Wystarczyła mi tylko wanna z gorącą wodą i
wino, które dostaliśmy w prezencie od hotelu :o)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz