czwartek, 1 listopada 2012

Spaleni słońcem.


Po brzydkiej niedzieli przyszedł piękny, słoneczny poniedziałek (zgodnie z teorią o pogodzie i jej zmienności zaraz po weekendzie) i trzeba to było dobrze wykorzystać bo kto wie czy taka pogoda już z nami zostanie. Szybkie pakowanie i ruszyliśmy na plażę. Tym razem pojechaliśmy trochę na południe na plażę w San Pedro del Pinatar nad największą w Europie słonowodną przybrzeżną lagunę zwaną Mar Menor. Jak się potem okazało był tam też rezerwat flamingów oraz złoża błota bodajże siarkowego. Przez pierwsze godziny wylegiwaliśmy się na piasku i oswajaliśmy z nim Filipa. Kupiliśmy mu zestaw zabawek do piasku oraz dmuchany pontonik, który robił za basenik przy leżakach. O ile z pontonem chciał się szybko zapoznać i niezdarnie właził do niego to wiaderko, grabki, łopatka i foremki zostały szybko porzucone. Dzięki temu ja mogłem się nimi bawić :o) Oczywiście nie wierzyliśmy w to, że październikowe słońce może tak mocno przypiekać i posmarowaliśmy tylko Filipa. Delikatny wietrzyk tylko zaburzał odczucie tworzącej się opalenizny. Do tego wszystkiego poszliśmy jeszcze na spacer wzdłuż mierzei oddzielającej Mar Menor od stawów solnych w których na dnie można znaleźć lecznicze błoto. Filip akurat zasnął więc można było skorzystać z okazji i wysmarować się od stóp do głów. Co prawda robią tak chyba tylko turyści bo lokalni mieszkańcy bądź osoby, które faktycznie mają schorzenia bólowe stawów czy choroby skóry smarują tylko wybrane fragmenty. Ale co tam, nie zaszkodzi a może pomoże? Po nasmarowaniu trzeba było poczekać aż błoto zaschnie i wtedy można je zmyć w słonej wodzie. I tutaj pojawił się chyba drugi, ważniejszy aspekt tego czemu mało osób smarowało się na całym ciele – cholernie trudno to zmyć :o) Pomimo szorowania pozostaliśmy lekko szarzy na skórze ale robiło się już coraz później więc i tak zostało nam wskoczyć w samochód i wracać do domu. Najwyżej spróbujemy domyć się w wannie. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę żeby poobserwować flamingi w pobliskim rezerwacie ale nie były one zbyt towarzyskie bo siedziały daleko od przygotowanych ścieżek prowadzących wzdłuż stawów. Wieczorem dało znać o sobie beztroskie leżenie na słońcu. Ja przez dwa dni miałem problem z leżeniem na plecach, Ewa cierpiała jakby trochę mniej. Zdradliwe to słońce tutaj.
We wtorek pomimo równie wspaniałej pogody nie mieliśmy najmniejszej ochoty na plażowanie. Na samą myśl o leżeniu na słońcu, boląca skóra wysyłała dodatkowe impulsy nerwowe na wypadek gdybyśmy się jednak zdecydowali. Żeby nie zmarnować takiego dnia pojechaliśmy na kolejną wycieczkę, tym razem do miejscowości Elche. Jak tylko wysiedliśmy z samochodu i przeszliśmy 300 metrów do informacji turystycznej byliśmy dumni, że nie pojechaliśmy przypadkiem na plażę. Słońce, które pomiędzy palmami docierało na nasze plecy osłonięte i tak koszulkami przypiekało niesamowicie. Żeby zaznać trochę spokoju poszukaliśmy cienia w jednym z miejskich parków. Elche jest znane z dwóch głównych rzeczy. Po pierwsze to największy gaj palmowy w Europie. I nie dotyczy to jednego parku czy rezerwatu, całe miasto jest pośród palm. Po drugie jest to zagłębie przemysłu obuwniczego – istnieje tu podobno ponad 1 000 zakładów produkujących obuwie. Ale oprócz tych dwóch cech, centrum miasta jest naprawdę urzekające. Można trochę pozwiedzać albo po prostu przespacerować się po starej części pełnej kawiarni, sklepików i ludzi – szczególnie wieczorem. My zaczęliśmy od muzeum archeologicznego, które jest usytuowane w ruinach zamku Altamira. Wystawa archeologiczna jak to wystawa. Może narażę się kilku osobom, pasjonatom wykopalisk ale niestety nie jest to mój ulubiony temat zwiedzania. Muszę jednak przyznać, że samo aranżacja pozostałości po zamku z nowoczesną formą muzeum i prezentacja niektórych eksponatów potrafiła zrobić wrażenie. Z górnej części wieży rozpościerał się wspaniały widok na las palmowy (Palmeral de Elche), w którym rośnie ponad 200 000 palm oraz z drugiej strony na starą część miasta z bazyliką Santa Maria. Zwiedziliśmy także stare łaźnie arabskie oraz Museo del Palmeral z niedużą ale treściwą wystawą dotyczącą uprawy palm i ich rodzajów. Na tyłach muzeum znajduje się nieduży park w którym oprócz przeróżnych gatunków palm i drzew owocowych można zobaczyć jak wyglądał system irygacyjny, który został stworzony przez Maurów w X wieku. Nie zdążyliśmy niestety odwiedzić Ogrodu Księży (Herto del Cura) w którym jest Palma Cesarska z siedmioma wtórnymi pniami. Za to w drodze powrotnej kupiliśmy sobie świeże krewetki i przyrządziliśmy na kolację :o)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz