Wyjazd najpóźniej o 8:00 rano. Jasne. Pomimo, że budziki
były nastawione na 7:00, spakowani byliśmy już poprzedniego wieczoru i wszystko
było przygotowane to w samochodzie siedzieliśmy już o 8:40. No bo trzeba wziąć
prysznic, zjeść śniadanie, a tu jeszcze Filip coś wymyśli i z ambitnych planów
wyszło to co zawsze. Do Madrytu mamy jakieś 530 km bo jeszcze chcemy zwiedzić
miejscowość Cuenca, która jest trochę z boku czyli około 5-6 godzin jazdy (GPS
ani Google Maps niestety nie mają opcji kalkulacji trasy z małymi dziećmi więc
wyszło oczywiście więcej + czas na zwiedzenie Cuenci). Tak jak już wspominałem
we wcześniejszym poście podróżowanie samochodem po Hiszpanii jest wyjątkowo przyjemne.
Choć była to trasa wiodąca do stolicy to ruch był niewielki. Ustawiłem tempomat
na dozwoloną prędkość (120 km/h) i spokojnie połykaliśmy kolejne kilometry. Im
bardziej wjeżdżaliśmy w głąb lądu tym temperatura spadała i niekiedy pojawiało
się nawet 8 stopni na wyświetlaczu. Kilka wymuszonych postojów spowolniło nasze
tempo ale taki już urok podróżowania z małymi dziećmi, którym nie da się
wytłumaczyć że najlepiej załatwić wszystkie potrzeby za jednym razem na raz :o)
W ten dzień chyba pobiliśmy rekord dobowy w zużyciu pieluch. Dojeżdżając do
Cuenci temperatura już oscylowała w przyjemniejszych granicach 15 stopni ale
było wietrznie więc trzeba było się lepiej ubrać. Chcieliśmy zdążyć jeszcze
przed zamknięciem muzeum na czas siesty ale nie udało się. Najpierw trzeba było
się przebić przez obrzeża miasta, które były zatłoczone a potem po zaparkowaniu
u dołu wzgórza musieliśmy się jeszcze wspiąć kaskadą schodów na górę. W ten
sposób zostało nam 10 minut do zamknięcia muzeum więc musieliśmy je sobie
odpuścić. Przeznaczyliśmy ten czas na wizytę w biurze informacji turystycznej
gdzie dostaliśmy plan i wskazówki co
warto zobaczyć. Stare miasto Cuenca znajduje pomiędzy dwiema rzekami Huecar i
Jucar prawie 1000 m. n.p.m. Słynie ono przede wszystkim z wiszących domów (z XV
w.), które są zawieszone nad przepaścią oraz (a jakże by inaczej) katedry :o)
Katedra była zamknięta na czas sjesty i otwierali ją dopiero o 16 a nam było
szkoda czasu bo Madryt cały czas czekał. Wybraliśmy się więc na spacer stromymi
uliczkami oglądając niesamowite widoki na dolinę, które rozprześcierały się z
tarasów. Nad przepaścią znajduje się most Świętego Pawła, który został on
zbudowany w 1902 roku na miejscu zawalonego mostu z XVI wieku. Łączył on stare
miasto z zakonem św. Pawła na przeciwległym brzegu kanionu. Stąd też jest
najlepszy widok na wiszące domy. Ewa przeszła z Filipem mostem na drugą stronę
a ja wróciłem po samochód i miałem podjechać po nich jak tylko pokonam
wszystkie schody na dół. Zaraz jak tylko zapakowaliśmy się do samochodu
przyszła straszna zlewa i Cuencę opuszczaliśmy w srogim deszczu.
Madryt cały czas czekał więc zrobiliśmy szybką przerwę na
obiad i ruszyliśmy w dalszą drogę. Cały czas siąpiło deszczem a prognozy
zapowiadały wspaniały słoneczny weekend… Po drodze zabraliśmy jeszcze dwójkę
autostopowiczów, którzy totalnie zmoczeni błagalnie prosili żeby ktoś ich
zabrał z autostrady. Okazało się, że jest to Czeszka i Węgier, którzy studiują
w Hiszpanii. Miałem nadzieję, że są z Madrytu i powiedzą po drodze co warto
zobaczyć i gdzie iść ale jechali tam też tak jak my pierwszy raz. Dużo więcej
się już nie dowiedzieliśmy bo zaraz zasnęli z tyłu i obudzili się jak już
byliśmy w centrum miasta. Im bliżej Madrytu tym deszczowe chmury ustępowały
miejsca niebieskiemu niebu i słońcu. Temperatura nie osiągała co prawda jakiś
zawrotnych wartości ale nie bądźmy zachłanni. Do centrum wjechaliśmy chwilę po
17:00 i trzeba było tylko zaparkować w okolicach muzeum Prado, które było
naszym głównym celem na dzisiaj. No właśnie, to „tylko zaparkować” przez
najbliższe dwa dni sprawiało niesamowite trudności. Nasi autostopowicze też wyrażali
zainteresowanie odwiedzeniem muzeum więc czekali spokojnie aż przy kolejnej
próbie udało nam się przy pomocy GPS dotrzeć do podziemnego parkingu. Tam też
się rozstaliśmy bo my jeszcze musieliśmy się pozbierać ze wszystkimi rzeczami
Filipa więc zajęło nam to więcej czasu. Zanim dotarliśmy pod muzeum z daleka
widzieliśmy już kolejkę chętnych do darmowego wstępu (codziennie od 18:00 do
20:00). Nie pozostało nic innego jak ustawić się na końcu i grzecznie czekać.
Wpuszczanie przebiegało jednak błyskawicznie i zajęło nam może 10 minut jak już
byliśmy w środku muzeum. Po drodze jeszcze ochrona zarekwirowała mi scyzoryk na
wypadek gdybym chciał pociąć płótna Caravaggio czy El Greco. Jak oni go
dostrzegli w torbie z milionem innych rzeczy dla Filipa? Ja za każdym razem jak
chcę go wyciągnąć to udaje mi się to przeważnie dopiero za 3 podejściem…
Dwie godziny na tak potężne muzeum to naprawdę nic. Chcąc
iść sumiennie przez wszystkie sale i tylko ogarnąć wzrokiem każdy obraz trzeba by
chyba spędzić tutaj większość dnia, nie mówiąc już o dłuższym oglądaniu
poszczególnych dzieł. Na szczęście na wejściu były mapki wraz ze spisem
najważniejszych obrazów wraz z numerem sali. W ten sposób muzeum przemierzała
znaczna część zwiedzających. Udało nam się dzięki temu obejrzeć większość
zamierzonych miejsc i poganiani przez obsługę wyszliśmy punkt 20:00. Nad
głowami latały policyjne śmigłowce a w oddali słychać było głośną wrzawę.
Okazało się, że na pobliskim placu są manifestacje, które odbywają się tutaj od
dłuższego czasu. Czasem przebiegają one spokojnie i pokojowo a czasem nie. Nie
wiedząc jaki jest plan demonstrujących „Oburzonych” na dzisiaj nie
zagłębialiśmy się w tłum tylko poszliśmy spokojnie wśród madryckich kamienic w
stronę zaparkowanego samochodu. Na szczęście nocleg mieliśmy już zarezerwowany
wcześniej więc pozostało nam tylko dojechać do hotelu i się zameldować. Filip
miał zamówione swoje łóżeczko, żeby mógł sobie przypomnieć co go czeka po
powrocie do Krakowa :o) Na początku był zachwycony, że może tam sobie posiedzieć
ale później już nie było to takie ekstra. Jakoś nie lubi ograniczeń. Padnięci
po całym dniu szybko zasnęliśmy z dodatkowym wspaniałym uczuciem, że możemy
spać o godzinę dłużej bo właśnie jest zmiana czasu z letniego na zimowy.
P.S.: aha, no i dzisiaj pierwszy raz usłyszałem jak Filip
mówi tata :D co prawda było to na zasadzie powtarzania a nie świadomego
zwrócenia się w moją stronę ale i tak się liczy i jestem dumny !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz