sobota, 3 listopada 2012

Wiszące domy w drodze do Madrytu.



Wyjazd najpóźniej o 8:00 rano. Jasne. Pomimo, że budziki były nastawione na 7:00, spakowani byliśmy już poprzedniego wieczoru i wszystko było przygotowane to w samochodzie siedzieliśmy już o 8:40. No bo trzeba wziąć prysznic, zjeść śniadanie, a tu jeszcze Filip coś wymyśli i z ambitnych planów wyszło to co zawsze. Do Madrytu mamy jakieś 530 km bo jeszcze chcemy zwiedzić miejscowość Cuenca, która jest trochę z boku czyli około 5-6 godzin jazdy (GPS ani Google Maps niestety nie mają opcji kalkulacji trasy z małymi dziećmi więc wyszło oczywiście więcej + czas na zwiedzenie Cuenci). Tak jak już wspominałem we wcześniejszym poście podróżowanie samochodem po Hiszpanii jest wyjątkowo przyjemne. Choć była to trasa wiodąca do stolicy to ruch był niewielki. Ustawiłem tempomat na dozwoloną prędkość (120 km/h) i spokojnie połykaliśmy kolejne kilometry. Im bardziej wjeżdżaliśmy w głąb lądu tym temperatura spadała i niekiedy pojawiało się nawet 8 stopni na wyświetlaczu. Kilka wymuszonych postojów spowolniło nasze tempo ale taki już urok podróżowania z małymi dziećmi, którym nie da się wytłumaczyć że najlepiej załatwić wszystkie potrzeby za jednym razem na raz :o) W ten dzień chyba pobiliśmy rekord dobowy w zużyciu pieluch. Dojeżdżając do Cuenci temperatura już oscylowała w przyjemniejszych granicach 15 stopni ale było wietrznie więc trzeba było się lepiej ubrać. Chcieliśmy zdążyć jeszcze przed zamknięciem muzeum na czas siesty ale nie udało się. Najpierw trzeba było się przebić przez obrzeża miasta, które były zatłoczone a potem po zaparkowaniu u dołu wzgórza musieliśmy się jeszcze wspiąć kaskadą schodów na górę. W ten sposób zostało nam 10 minut do zamknięcia muzeum więc musieliśmy je sobie odpuścić. Przeznaczyliśmy ten czas na wizytę w biurze informacji turystycznej gdzie dostaliśmy plan i  wskazówki co warto zobaczyć. Stare miasto Cuenca znajduje pomiędzy dwiema rzekami Huecar i Jucar prawie 1000 m. n.p.m. Słynie ono przede wszystkim z wiszących domów (z XV w.), które są zawieszone nad przepaścią oraz (a jakże by inaczej) katedry :o) Katedra była zamknięta na czas sjesty i otwierali ją dopiero o 16 a nam było szkoda czasu bo Madryt cały czas czekał. Wybraliśmy się więc na spacer stromymi uliczkami oglądając niesamowite widoki na dolinę, które rozprześcierały się z tarasów. Nad przepaścią znajduje się most Świętego Pawła, który został on zbudowany w 1902 roku na miejscu zawalonego mostu z XVI wieku. Łączył on stare miasto z zakonem św. Pawła na przeciwległym brzegu kanionu. Stąd też jest najlepszy widok na wiszące domy. Ewa przeszła z Filipem mostem na drugą stronę a ja wróciłem po samochód i miałem podjechać po nich jak tylko pokonam wszystkie schody na dół. Zaraz jak tylko zapakowaliśmy się do samochodu przyszła straszna zlewa i Cuencę opuszczaliśmy w srogim deszczu.
Madryt cały czas czekał więc zrobiliśmy szybką przerwę na obiad i ruszyliśmy w dalszą drogę. Cały czas siąpiło deszczem a prognozy zapowiadały wspaniały słoneczny weekend… Po drodze zabraliśmy jeszcze dwójkę autostopowiczów, którzy totalnie zmoczeni błagalnie prosili żeby ktoś ich zabrał z autostrady. Okazało się, że jest to Czeszka i Węgier, którzy studiują w Hiszpanii. Miałem nadzieję, że są z Madrytu i powiedzą po drodze co warto zobaczyć i gdzie iść ale jechali tam też tak jak my pierwszy raz. Dużo więcej się już nie dowiedzieliśmy bo zaraz zasnęli z tyłu i obudzili się jak już byliśmy w centrum miasta. Im bliżej Madrytu tym deszczowe chmury ustępowały miejsca niebieskiemu niebu i słońcu. Temperatura nie osiągała co prawda jakiś zawrotnych wartości ale nie bądźmy zachłanni. Do centrum wjechaliśmy chwilę po 17:00 i trzeba było tylko zaparkować w okolicach muzeum Prado, które było naszym głównym celem na dzisiaj. No właśnie, to „tylko zaparkować” przez najbliższe dwa dni sprawiało niesamowite trudności. Nasi autostopowicze też wyrażali zainteresowanie odwiedzeniem muzeum więc czekali spokojnie aż przy kolejnej próbie udało nam się przy pomocy GPS dotrzeć do podziemnego parkingu. Tam też się rozstaliśmy bo my jeszcze musieliśmy się pozbierać ze wszystkimi rzeczami Filipa więc zajęło nam to więcej czasu. Zanim dotarliśmy pod muzeum z daleka widzieliśmy już kolejkę chętnych do darmowego wstępu (codziennie od 18:00 do 20:00). Nie pozostało nic innego jak ustawić się na końcu i grzecznie czekać. Wpuszczanie przebiegało jednak błyskawicznie i zajęło nam może 10 minut jak już byliśmy w środku muzeum. Po drodze jeszcze ochrona zarekwirowała mi scyzoryk na wypadek gdybym chciał pociąć płótna Caravaggio czy El Greco. Jak oni go dostrzegli w torbie z milionem innych rzeczy dla Filipa? Ja za każdym razem jak chcę go wyciągnąć to udaje mi się to przeważnie dopiero  za 3 podejściem…
Dwie godziny na tak potężne muzeum to naprawdę nic. Chcąc iść sumiennie przez wszystkie sale i tylko ogarnąć wzrokiem każdy obraz trzeba by chyba spędzić tutaj większość dnia, nie mówiąc już o dłuższym oglądaniu poszczególnych dzieł. Na szczęście na wejściu były mapki wraz ze spisem najważniejszych obrazów wraz z numerem sali. W ten sposób muzeum przemierzała znaczna część zwiedzających. Udało nam się dzięki temu obejrzeć większość zamierzonych miejsc i poganiani przez obsługę wyszliśmy punkt 20:00. Nad głowami latały policyjne śmigłowce a w oddali słychać było głośną wrzawę. Okazało się, że na pobliskim placu są manifestacje, które odbywają się tutaj od dłuższego czasu. Czasem przebiegają one spokojnie i pokojowo a czasem nie. Nie wiedząc jaki jest plan demonstrujących „Oburzonych” na dzisiaj nie zagłębialiśmy się w tłum tylko poszliśmy spokojnie wśród madryckich kamienic w stronę zaparkowanego samochodu. Na szczęście nocleg mieliśmy już zarezerwowany wcześniej więc pozostało nam tylko dojechać do hotelu i się zameldować. Filip miał zamówione swoje łóżeczko, żeby mógł sobie przypomnieć co go czeka po powrocie do Krakowa :o) Na początku był zachwycony, że może tam sobie posiedzieć ale później już nie było to takie ekstra. Jakoś nie lubi ograniczeń. Padnięci po całym dniu szybko zasnęliśmy z dodatkowym wspaniałym uczuciem, że możemy spać o godzinę dłużej bo właśnie jest zmiana czasu z letniego na zimowy.

P.S.: aha, no i dzisiaj pierwszy raz usłyszałem jak Filip mówi tata :D co prawda było to na zasadzie powtarzania a nie świadomego zwrócenia się w moją stronę ale i tak się liczy i jestem dumny ! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz