wtorek, 22 lutego 2011

Christchurch ...












< Wpis już trochę archiwalny ze względu na ostatnie wydarzenia w Christchurch. Trzęsienie ziemi, które ponownie nawiedziło to miasto 21.02.2011 spowodowało dużo większe straty niż trzęsienie we wrześniu. Było co prawda słabsze ale bliżej miasta i płycej niż wrześniowe. Dodatkowo przypadło na sam środek dnia, kiedy wszyscy są w pracy/szkołach a przez centrum przetacza się rzeka turystów. Oglądając lokalne wiadomości ciężko uzmysłowić sobie, że byliśmy tam kilka dni temu a teraz niektórych budynków nie ma. Siedząc w Athol (jakieś 400 km w linii prostej od Christchurch) nie odczuliśmy żadnych wstrząsów chociaż niektórzy sąsiedzi twierdzą, że widzieli jak się samochody ruszały. >

Najbardziej europejskie i najbardziej angielskie miasto w Nowej Zelandii. Miasto, które w założeniu miało być wzorem harmonii i porządku. Założyciel – John Robert Godley – sprowadził z Anglii najlepszych obywateli – ochotników. Każdy z nich musiał przejść specjalną selekcję i otrzymać zaświadczenie od swojego pastora, potwierdzające ich nieskazitelność. W ten sposób w 1850r. do portu w Lyttleton przybiły cztery statki, na pokładzie których było 800 najlepszych anglików. Oczywiście ambitne plany na idealne miasto musiały ustąpić miejsca rzeczywistości i w dzisiejszych czasach jest to po prostu kolejne piękne miejsce w Nowej Zelandii gdzie spotykają się dwie kultury. Jednak podobno w dalszym ciągu bardzo dużą nobilitacją jest legitymowanie się przodkiem, który przybył 160 lat temu na jednym z czterech statków.
A z naszej perspektywy Christchurch to piękne miasto, w którym czuliśmy się jak w domu. Typowa europejska zabudowa z centralnym placem na którym skupia się życie kulturalne, jeżdżące zabytkowe tramwaje, które co prawda przewożą turystów po jednej trasie ale nadają wspaniałego charakteru – to jest coś za czymś tęskniliśmy i na chwilę zapomnieliśmy, że jesteśmy w jednym z nowozelandzkich miast. Spacer główną ulicą (Worcester) pozwala zapełnić niemal cały dzień zaglądając od jednego muzeum do drugiego. Co bardzo miłe większość muzeów jest bezpłatne (tak jak Te Papa w Wellington). W międzyczasie udało nam się wymienić resztki naszych pieniędzy na dolary nowozelandzkie i co? Tutaj też trzeba dokładnie sprawdzać czy Cię nie oszukają. Na tablicy jest podany jeden kurs a panienka w okienku chce Ci dać o ponad 100$ mniej… Jak w Krakowie. Na placu jest całkiem ładna i dość stara katedra, a w jej głównej nawie dywan z prawdziwych kwiatów. Właśnie trwały międzynarodowe targi florystycznie, więc nie mogło zabraknąć kwiecistej wystawy zarówno w kościele, jak i przed nim. Na placu katedralnym stały roślinne rzeźby w kształcie zwierząt, a między nimi turyści i błyskające flesze aparatów. Plac ten również przypominał nasz krakowski rynek, na którym jest mnóstwo kramów z chińskimi wyrobami, ale zamiast Lajkonika zaczepiającego turystów jest tu czarodziej wygłaszający swoje codzienne mowy…
Końcówkę dnia spędziliśmy wjeżdżając gondolą na Mt Cavendish, aby obejrzeć z jednej strony Christchurch z góry, a drugiej Pacyfik. Późnym wieczorem dojechaliśmy z powrotem do Matta i nie ociągając się tym razem za bardzo poszliśmy spać, bo czekała nas wczesno poranna pobudka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz