
Bardzo rano trzeba było wstać (7:30), żeby pojechać do miejscowości Kaikoura i dotrzeć tam na 13:15, ale mieliśmy ogromną motywację, bo przecież oglądanie wielorybów to nie lada wydarzenie. Dojechaliśmy nawet o godzinę za wcześnie, więc mieliśmy jeszcze okazję zjeść szybki lunch w jednej z przybrzeżnych restauracji. Zadowoleni wróciliśmy do siedziby firmy, która organizowała wycieczki morskie, pokręciliśmy się trochę po małym sklepiku, po czym przyszedł Pan, pokazał nam film jak się mamy na łódce zachowywać, powiedział że jest dzisiaj dość wietrznie, czyli że będą fale… Obiecali nam też, że na pewno jednego wieloryba zobaczymy, więc trochę się zesmusiliśmy, że tylko jednego. Wsadzili nas najpierw z pozostałą grupą do autobusu i zawieźli do „portu”, gdzie już czekała na nas wyścigowa łódka, posiadająca specjalny system wyszukiwania wielorybków. Jaki to typ łódki to już u Kuby proszę się dowiadywać, bo ja się nie znam, jedno wiem, była niebieska :) Każdy zajął odpowiednie miejsce w środku i ruszyliśmy na poszukiwania „rybki” :) Bardzo miły Pan dorwał się na wstępie do mikrofonu, przedstawił całą załogę, po czym przeszedł do bardzo szczegółowego opisywania właściwego zachowania podczas nudności wywołanych chorobą morską. Niestety ja nie za dobrze znoszę tutejsze morskie i samochodowe podróże, więc musiałam być na „prochach” (aviomarin :o) ) i dzięki temu jakoś to przetrwałam. Moje początkowe dolegliwości kręcenia się w głowie i brzuchu ustąpiły jak tylko wyszłam na pokład i ujrzałam nos wieloryba. Właściwie wtedy pojawił się permanentny stan euforii, który już trwał do końca wycieczki. Wieloryb niestety nie pokazał się nam w swej całej okazałości, jednak sam nos i trochę grzbietu wystającego ponad powierzchnię wody robiło ogromne wrażenie. Co chwilę „rybeńka” wypuszczała z wielkim impetem powietrze w górę, a wszyscy dookoła cieszyli się jak dzieci i robili mnóstwo zdjęć. Nie wiem czy mieliśmy szczęście czy nie, ale udało nam się w końcu zobaczyć około 4 piękne okazy, oraz kilka polujących albatrosów, po czym ruszyliśmy szybko w kierunku brzegu gdzie podobno grasowało stado delfinów. I ponownie nasze oczy miały się czym nacieszyć i to chyba bardziej niż majestatycznym wielorybem. Piękne delfiny baraszkowały w wodzie koło naszej łódki jakby się cieszyły że nas widzą. Było ich chyba ze 30 i co chwilę wyskakiwały do góry robiąc różne akrobacja w powietrzu, przy okazji pewnie i jakąś małą rybkę też upolowały. Nie wspomniałam też o tym, że w trakcie całej przejażdżki Pan opowiadał o tym gdzie jesteśmy, dlaczego akurat tutaj polują wieloryby, pokazywał na płaskim ekranie różne projekcje dna i linii brzegowej.
Przeżycia niezapomniane, a za wszystko inne można zapłacić kartą Master Card :o)
bardzo mi sie podoba "permanentny stan euforii"! empatyzuje - tez to mam ostatnio, choc nie z powodu wielorybow, a z powodu odliczania (dzis: 11 dni pozostalo, ale wylaczajac dwa weekendy w tym - to tylko 7 dni pracujacych! :)))) hurrra!)
OdpowiedzUsuń