Jak ktoś narzeka na komunikację miejską w Krakowie to powinien przestać. Ja spróbuję. Tutaj autobusy oprócz tego, że są bardzo kolorowe i często przepełnione to jeszcze jeżdżą według nieznanego rozkładu. Dodatkowo nie mam pojęcia jak miejscowi wiedzą do którego autobusu trzeba wsiąść. Niby napisy na nich powinny określać gdzie jadą ale jak do tej pory nie sprawdzało mi się to. Nasze podróże do Manase i z powrotem odbywały się w miarę spokojnie. Zaraz po wyjściu z promu pędem pobiegliśmy na przystanek i udało nam się rzutem na taśmę wsiąść do autobusu. Opuszczając Tanu Beach Fale mieliśmy tą komfortową sytuację, że przystanek był tuż przed główną bramą. Co prawda zamiast o 10:00 przyjechał o 10:30 ale na szczęście powrotny prom był o 12:00 więc nie było większego problemu z tym. Na przystani czekał już kolejny autobus, który zawoził pasażerów do głównego miasta i stolicy Samoa zarazem – Apii. Tam też zrobiliśmy małe zakupy, zjedliśmy lunch i zadowoleni poszliśmy szukać naszego transportu do Saleapaga. Tutaj zaczęły się schody. Na głównym dworcu żaden z autobusów nie jechał do tej miejscowości. W końcu udało nam się dowiedzieć, że powinniśmy szukać na drugim przystanku koło targu rybnego. Z całym naszym dobytkiem pomaszerowaliśmy we wskazanym kierunku. Gorąco jak cholera, 20 kg plecak na plecach i kilka mniejszych rzeczy w rękach więc jak już dotarliśmy na miejsce byliśmy cali zlani potem. Szybki rajd pomiędzy autobusami pytając się każdego kierowcy czy jedzie do naszej miejscowości i w końcu udało nam się znaleźć właściwy. Zadowoleni wsiadamy, uśmiechamy się do tubylców, oni do nas i tak siedzimy. Mija 15 minut, mija 25 minut i w końcu Ewa pyta się pani z tyłu o której ten autobus rusza bo mieliśmy ambitny plan przyjechać do Saleapaga koło 16:00 żeby nie pakować się do Fali po ciemku i zdążyć na kolację. Miła pani z tyłu odpowiada, że o 17:00 a na naszych zegarkach była godzina 15:40… Jako, że nie mieliśmy alternatywy trzeba było dzielnie czekać na resztę pasażerów, którzy kończą pracę, wracają ze szkoły i z zakupów. Koło 16:30 zaczęło się robić tłoczno i w autobusie, który według informacji może pomieścić 33 pasażerów spokojnie było ponad 50. Znalazł się i kierowca więc mogliśmy ruszać. Stłoczeni, trzymaliśmy wszystkie nasze rzeczy na kolanach, dookoła ludzie z zakupami, torbami, małymi dziećmi, ale wszyscy bardzo mili i uśmiechnięci. Młodzież zawsze ustępowała miejsca starszym nikt się nie przepychał. Dodatkowo w tych autobusach zawsze gra muzyka. Chociaż gra to delikatnie powiedziane. W naszym autobusie basy były takie, że niejeden młody audiofil posiadający golfa II mógłby pozazdrościć mocy. Normalnie dyskoteka na kółkach. Autobusy jeżdżą przeważnie według wytyczonych tras ale zatrzymują się w każdym momencie wysadzając pasażerów tam gdzie sobie zażyczą. Pełnią także rolę doręczycieli poczty i paczek. Często także zatrzymują się na przydrożnej stacji benzynowej żeby zatankować co pasażerowie wykorzystują i wysiadają aby zrobić jeszcze jakieś zakupy w pobliskim sklepie. Tak właśnie zostawiliśmy ¾ autobusu w sklepie i wróciliśmy 10 km z powrotem na inną stację bo na tej zabrakło paliwa :o) Myśleliśmy, że nie dojedziemy tym bardziej, że nasza miejscowość była ostatnim przystankiem na trasie. W ten sposób cała podróż zajęła nam około 4 godzin co przy odrobinie szczęścia zajmuje 45 minut do godziny. Ale muszę przyznać, że ludzie koło nas byli bardzo mili, pokazywali na mapie jak jedziemy, co jest po drodze, gdzie mieszkają. Zawsze uśmiechnięci, zapewniali że jedziemy dobrym autobusem i nawet zatrzymywali go dla nas w miejscu gdzie powinniśmy wysiąść. Warto czasem zrezygnować z taksówki, żeby przeżyć taką przygodę i trochę bliżej poznać folklor miejsca do którego się przyjechało.
Nie wiem tylko po co kierowcom tyle lusterek na przedniej szybie (przynajmniej 12) i futerko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz