To był dziwny dzień. Wszystko było zaplanowane, specjalnie wypożyczyliśmy samochód z Apii na dwa dni żeby w środę móc przyjechać z Saleapanga gdzie spędziliśmy ostatnie 5 nocy bo ostatni autobus do Apii z odjeżdżał o 7 rano :o/ Po drodze jeszcze zwiedziliśmy muzeum Roberta Luisa Stevensona, autora m.in. „Wyspy skarbów” i „Dr Jeckyl i Mrs Hyde”, który osiedlił się na Samoa aby podreperować swoje zdrowie a także pozjeżdżaliśmy ze skał po których spływa górska rzeka. O 15:00 oddaliśmy samochód, zrobiliśmy ostatnie zakupy i poszliśmy szukać autobusu na lotnisko. Rzutem na taśmę udało się złapać ostatni w danym dniu, oczywiście przepełniony z głośną muzyką. Ciągle nie wiem jak do takiego autobusu może się zmieścić tyle osób. Już się wydaje, że to maksimum a na kolejnym przystanku wsiadają jeszcze dwie osoby. Przytulony do plecaka, który zasłaniał mi wszystko dookoła, gdzieś na tylnym siedzeniu przez ponad godzinę jechaliśmy na lotnisko. W końcu dotarliśmy i pierwszą osobą, która nam powiedziała że coś jest nie tak był pan parkingowy. Z szerokim uśmiechem na ustach zakomunikował, że dziś nic nie lata. Trochę zdezorientowani wierzyliśmy, że na lotnisku będą pasażerowie, ktoś z linii lotniczych i dowiemy się jakiś szczegółów. Nie było nikogo. Dosłownie. Łącznie z nami na lotnisku były dwie panie ze sklepu z pamiątkami, pani z firmy wypożyczającej samochody i jej klient oraz jeden pan taksówkarz. Wszystko, ale to dokładnie wszystko pozostałe było zamknięte. Zero informacji, możliwości podłączenia się do Internetu, zadzwonienia gdziekolwiek, nie mieliśmy nawet lokalnych pieniędzy bo wszystko już wydaliśmy. Byliśmy totalnie zagubieni a jeszcze bardziej wkurzeni. Ale chyba ktoś nad nami czuwał bo osoba, która wypożyczyła samochód zaoferowała nam podwiezienie z powrotem do Apii. Zawsze to lepsze rozwiązanie niż koczowanie na totalnie pustym lotnisku. Okazało się, że zabrał nas delegat FIFA, który jest odpowiedzialny za nadzór m.in. nad wyspami Pacyfiku pod kątem rozbudowy infrastruktury piłkarskiej, popularyzowania tego sportu itp. Większość roku spędza na podróżach z kraju do kraju, od hotelu do hotelu. Przyjechaliśmy z nim pod siedzibę linii lotniczych, które były już zamknięte więc następnie udaliśmy się do jego hotelu bo możliwe, że tam spotkamy kogoś z pasażerów. Na recepcji niestety dużo więcej się nie dowiedzieliśmy, pozostałych pasażerów nie spotkaliśmy ale trzeba było gdzieś zostać na noc. Gdyby nie nasz nowy znajomy, prawdopodobnie nie dostalibyśmy pokoju w hotelu bo oczywiście wszystkie pokoje były zarezerwowane (taka była oficjalna informacja). Ale, że jako on jest już stałym gościem tutaj, zna większość obsługi i co najważniejsze właścicielkę hotelu po dłuższej chwili znalazł się dla nas pokój. W końcu można było wziąć prysznic, przebrać się i próbować dalej kontaktować się z kimkolwiek z linii lotniczych. Niestety bez skutku. Nie pozostało nic innego jak pozostawić próby na kolejny dzień. Poszliśmy na kolację do hotelowej restauracji co bardzo poprawiło nasze humory i dowiedzieliśmy się jeszcze przy okazji, że w tym samym hotelu są nasi znajomi z Fao Fao Beach Fale, którzy podrzucili nas dwa dni wcześniej do Apii. Ogólnie wszędzie spotykaliśmy osoby z którymi mieszkaliśmy albo na Savaii albo na Upolu. Bardzo fajne uczucie.
Zaraz po śniadaniu, poszliśmy do biura w centrum miasta żeby cokolwiek się dowiedzieć. Niestety srogo się zawiedliśmy bo pani za biurkiem powiedziała, że oni nie są upoważnieni do udzielania jakich kol wiek informacji, może nam dać numery telefonów i z poczty możemy sobie zadzwonić. Ewentualnie ona nas może połączyć ale to będzie kosztowało 20 Tala… No normalnie idzie ręce załamać. Wzięliśmy numery i pomaszerowaliśmy z powrotem do hotelu. Zaczęło się wydzwanianie przez Skypa na wszelkie infolinie. Znamy już większość muzyczek jakie są wgrane w centrale telefoniczne. Po prawie godzinnym wyczekiwaniu na połączenie zrezygnowaliśmy. Pozostały jeszcze dwa numery, które szczęśliwie okazały się trafne. Po krótkiej rozmowie z panią i wytłumaczeniu, że pomimo iż mamy bilet przez Auckland to chcemy lecieć bezpośrednio do Sydney gdzie nie ma chmury pyłu wulkanicznego, udało się przełożyć nasz lot na jutro na 7:00 rano. Uzgodniliśmy też, że linie lotnicze zapewnią nam transport z hotelu na lotnisko oraz pokryją koszty noclegów i śniadania. Więc nie jest źle :o) Tak oto w ten sposób, korzystamy jeszcze ze słońca i obijamy się na Samoa. Jutro mam nadzieję będziemy już w Sydney.
P.S.: Aktualizacja: mamy jeszcze jeden dzień przesunięcia więc mamy nadzieję wylecieć stąd w sobotę rano (czyli w niedzielę Polskiego czasu).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz