Pochmurne niebo nie pozwoliło napawać się w pełni panoramą miasta widzianą ze wzgórza One Tree Hill. A jest co podziwiać. Auckland jest miastem bardzo rozległym choć jego ścisłe centrum nie jest rozbudowane. Sieć autostrad, która oplata byłą stolicę Nowej Zelandii miesza się z wulkanicznymi wzgórzami.Jednym z takich wzgórz jest Mt Eden (196 m n.p.m., najwyższy punkt w Auckland), na którego szczycie jest 50 m krater. One Tree Hill jest natomiast chyba najbardziej rozpoznawanym punktem w mieście. W dzisiejszych czasach na szczycie jest postawiony pomnik ale jak wskazuje nazwa kiedyś rosło tam drzewo. Święte drzewo Maorysów - totara. Kiedy zostało ścięte podczas rozbudowy miasta, ówczesny burmistrz postanowił w ramach przeprosin posadzić na wzgórzu sosny z których podobno przyjęła się tylko jedna. W połowie lat 90 jakiś fanatyczny Maorys uznał za obrazoburcze, iż na świętej dla nich górze rośnie europejskie drzewo i postanowił je ściąć. Udało mu się to połowicznie, jednak szkoda jaką wyrządził była zbyt duża i nie było już możliwości uratowania drzewa. Od tamtego czasu na szczycie pozostał już tylko pomnik. Dookoła pasą się owce a podobno czasem też krowy co tworzy niesamowity folklor tego miejsca.
![]() |
Gniazdko :o) |
Ogólnie po tygodniu pobytu można już dostrzec, że Nowa Zelandia jest bardzo specyficznym krajem. Pomijając fakt, że ma bardzo młodą historię jak dla nas europejczyków (co prawda została odkryta ponad 700 lat temu przez Polinezyjczyków ale dopiero w 1840 w. wieku została włączona w skład Imperium Brytyjskiego) to ludzie tutaj podchodzą na dużo większym luzie do wszystkiego a zarazem są bardzo otwarci i mili. Ekologia odgrywa dla nich duże znaczenie ale z drugiej strony wszędzie jeżdżą autem. Dosłownie wszędzie. Sklep 600 m od domu? Trzeba wsiąść w samochód i pojechać. Prawie nikt nie chodzi piechotą. Inna ciekawa sprawa to ułatwianie sobie życia przez redukowanie niepotrzebnych wyborów. Wszędzie gdzie do tej pory mieliśmy okazję być, były takie same gniazdka i przełączniki do światła. Zepsuł Ci się stary? Idziesz i kupujesz bez dylematu jaki kolor, wielkość, kształt itp. Nie wiem czy to lepiej czy gorzej, na pewno inaczej.
Jeżdżąc po Auckland nie mogliśmy ominąć mariny pod mostem Harbour Bridge, gdzie cumuje większość jachtów które w każdy wolny dzień wypełniają wody zatoki. Niestety wejście na poszczególne keje nie było możliwe dla postronnych osób takich jak my, więc mogliśmy sobie popatrzeć na jachty zza barierek. Zawsze coś. Trzeba coś wymyślić, żeby była możliwość popływania przez choćby pół dnia.
Piątkowe popołudnie spędziliśmy na plaży Piha na zachodnim brzegu. Jest to jedna za najsławniejszych plaż w NZ. Nie wiem czy najładniejsza bo widziałem dopiero dwie, ale w miarę jak będzie się powiększał nasz dorobek odwiedzonych miejsc, stworzę ranking. Za każdym razem jak jesteśmy na plaży to wtedy najdobitniej sobie uświadamiam, że naprawdę jesteśmy na drugim końcu świata. Jest początek stycznia a my skaczemy po falach, biegamy po gorącym piasku i smarujemy się kremami z filtrem 30+. Coś niesamowitego. Z rzeczy, które musimy w najbliższym czasie spróbować to zabawy na deskach bodyboard. To taka uproszczona wersja surfingu na styropianowych deskach. Bardzo dużo osób się na tym ślizga od 5 letnich dzieciaków po osoby znacznie bardziej dojrzałe.
Na Piha Beach jest charakterystyczny głaz pochodzenia wulkanicznego (zresztą tak jak czarny piasek), który przypomina leżącego lwa. Zawsze mnie fascynowało jak ludzie potrafią doszukać się czegoś w kawałku skały. Dawniej można było wspiąć się na czubek Lion Rock ale po kilku wypadkach ścieżka kończy się trochę niżej. Ale widok i tak jest niesamowity.
Wieczorem skorzystaliśmy z zaproszenia Anny i przyjechaliśmy zaopatrzeni w dwie butelki wina oraz chipsy. W zamian dostaliśmy potężną dawkę wyśmienitego jedzenia. Na przystawkę były nachos z dipem przyrządzonym z zupy w proszku (sic!). Brzmi dziwnie ale smakuje super. Główne danie to już prawdziwa uczta. Słynna nowozelandzka jagnięcina przyrządzona na grillu (a wcześniej zamarynowana m.in. w miodzie), sałatka ziemniaczana oraz świeży szpinak z fetą oraz boczkiem. Nie mogło oczywiście zabraknąć deseru - tradycyjnego tutejszego ciastka (chociaż Ewa twierdzi że my też takie mamy w Polsce) oraz lodów na patyku (coś w stylu naszego Bambino). Do tego wszystkiego degustowaliśmy nowozelandzką wódkę otrzymywaną z owocu Feijoa - specyficzna, oraz bourbon z colą - klasycznie. Przez to wszystko dzisiejszy dzień przebiegł bardzo leniwie, głównie na oglądaniu tv czekając na barbecue u Miriam i Dago, znajomych naszych gospodarzy. Tam oczywiście znowu była tona jedzenia i obowiązkowo deser. Z głodu na pewno nie umrzemy.
takie smutne to gniazdko albo przestraszone :P
OdpowiedzUsuńCześć DZIECIAKI. Cieszymy się ,że możecie się już bujać swoim autkiem. Pytanie kto jest kierowcą a kto mechanikiem. Naszym zdaniem ruch lewostronny jest wprost stworzony dla mańkutów (EWA). A skoro mowa o jeździe po piasku to chyba potrzebne są szersze opony. A przy serfowaniu uważać trzeba na rekiny. Pozdrawiamy i uważajcie na tramwaje
OdpowiedzUsuńB&K