piątek, 14 stycznia 2011

Urodziny Anny













Najważniejszym wydarzeniem wczorajszego dnia były urodziny Anny na które byliśmy zaproszeni. Ale po kolei. W ciągu dnia dziewczyny pojechały do centrum handlowego rozejrzeć się po sklepach a my z Ignacym wybraliśmy się na przegląd naszej Toyotki do mechanika, żeby być w miarę spokojnym przed wyruszeniem w podróż. W tak czystym warsztacie jeszcze nigdy nie byłem. Mieliśmy nawet opory czy wchodzić żeby nie pobrudzić białej podłogi :o) Dwójka chińskich/japońskich/koreańskich (jak ktoś wie jak ich rozróżnić niech da znać) mechaników była ubrana w garniturowe spodnie i koszule z krótkim rękawem a do samochodu podchodzili w jednorazowych rękawiczkach. Wymiana oleju i filtrów, kompleksowa kontrola stanu samochodu oraz kilka dodatkowych napraw zajęła 40 minut i kosztowała nas 180 NZD więc bardzo przyzwoicie. Ważne, że samochód powinien znieść trudy podróży. Po powrocie do domu, dopingowaliśmy dziewczyny, które robiły prezent na urodziny dla Anny - pierogi. Udało im się zrobić dwa rodzaje: ruskie oraz z mięsem i oba wyszły rewelacyjnie.

     Urodziny w NZ, a przynajmniej te na których byliśmy obchodzi się bardzo specyficznie. Zaprasza się gości do restauracji i każdy może przynieść alkohol (na zaproszeniu była mowa o piwie, więc kupiliśmy paczkę Corony i trochę głupio wyglądaliśmy jak reszta przyszła z winem). Ponieważ nie bardzo wiedzieliśmy jakie tym razem porcje ta knajpka oferuje zdaliśmy się na Anę i jej kupki smakowe i pozwoliliśmy jej zamówić dla nas i całej reszty. Mogliśmy spróbować kurczaka i wołowiny w warzywach, panierowanych kalmarów, kurczaka z nudlami, coś tam z tofu, prażynek krewetkowych, i jakiegoś warzywa gotowanego, które wyglądem przypominało pory. Było całkiem smaczne ale muszę przyznać że ten wcześniejszy Take-away był trochę lepszy… Jak już każdy się najadł i napił nastąpiło pospolite ruszenie w postaci wielkiej zrzuty na cały rachunek ! To jest coś dziwnego co tu jest praktykowane. Jesteś zaproszony na wesele, urodziny itp – super – ale musisz płacić za siebie. I podobnie jest jak idziesz na obiad do kogoś to zazwyczaj przynosisz jakieś jedzenie ze sobą np.: sałatkę, czy deser a na pewno własne napoje procentowe. Dla nich jest to normalne i w zasadzie jakby na to nie patrzeć bardzo fair, ale dla nas zupełnie nowe i niespodziewane. W końcu jesteśmy tu po to aby poznać obyczaje i zwyczaje tubylców wiec można powiedzieć że zapoznaliśmy się z zasadami tutejszego imprezowania.

Po około 1,5 godziny obiad dobiegł końca i praktycznie wszyscy się rozeszli do domów (bo to w końcu wtorek) tylko my z Anną i jej bardzo miłą koleżanką Nikki puściliśmy się w dalsze celebrowanie urodzin Ani. Tym razem poszliśmy do baru, krakowski Plac Nowy nie powstydził by się takiego miejsca, więc czuliśmy się tam nawet swojsko. Po wypiciu w szóstkę około  4 litrów cidra (jabłkowego piwa) zmieniliśmy lokal na bardziej kameralny gdzie barmanką okazała się młodziutka (23 letnia) Rosjanka z Moskwy, która wyemigrowała tu z rodzicami ponad 8 lat temu. Tam kolejne piwka i tradycyjny shot nowozelandzki – wódka anyżowa,  baileys i kropelka grenadyny, w sumie przyrządza się go tak jak wściekłego psa tylko inne składniki. Po północy Ana zaczęła nas męczyć o powrót do domu a my w zaparte nie chcieliśmy się ruszać stamtąd bo muzyczka była fajna i dobrze się bawiliśmy ;) ale około 1 już ustąpiliśmy i jeszcze pełni energii wróciliśmy do domu. Zanim padliśmy trzeba było jeszcze po piwku wypić i pogadać trochę. 



1 komentarz:

  1. My tak samo obchodzimy imprezy urodzinowe ze znajomymy. Wszyscy robia zrutke poza solenizantem!

    OdpowiedzUsuń