
Mieszkańcy Auckland potrafią korzystać z otaczających ich parków i przez ten świąteczny okres wiele razy widzieliśmy całe rodziny, które spędzały popołudnia na piknikach pośród zielonych drzew.
Auckland jest trochę nietypowym miastem, które rozciąga się na przestrzeni ponad 80 km. Jednak tylko ścisłe centrum przypomina klasyczne europejskie miasta. Potężnie rozbudowana sieć przedmieść, które śmiało mogłyby być osobnymi miastami satelitarnymi powodują, że na mapie miasto wygląda imponująco.
Pierwszy dzień Nowego Roku zakończyliśmy miłą kolacją u brata Antoniego, Gustawo oraz jego żony Lilly, która jest Chinką i prowadziła między innymi chińską restaurację więc naprawdę potrafi przygotować wyśmienite potrawy. Przekonaliśmy się o tym zajadając się między innymi wołowiną w sosie curry oraz ogromnym rakiem, który nie mieścił się do brytfanny (niestety zdjęć brak bo nie wypadało robić…). Kolację jedliśmy oglądając wspaniałą panoramę Auckland gdzie na pierwszym planie było oczywiście Sky Tower.
W drodze powrotnej do domu większość ekipy spała w samochodzie łącznie ze mną. Zauważyłem dziwną zależność, że od kilku dni mniej więcej koło godziny 22:30 staje się strasznie śpiący, głowa sama mi leci i za żadne skarby nie mogę powstrzymać się od zaśnięcia. Doszliśmy do wniosku, że może to być spowodowane jet lagiem, który myślałem że mnie ominął.
Niedzielne przedpołudnie była męską wyprawą na polowanie. Pojechaliśmy z Ignacem, Mateuszem i Antonio aby znaleźć dla nas jakiś fajny samochód. Głównym celem było odwiedzenie giełdy samochodowej w Auckland. Po drodze rozglądaliśmy się jeszcze po okolicznych dealerach ale niestety chyba wykupili wszystkie samochody z napędem 4x4, działającą klimatyzacją, rozsuwanymi drzwiami, w ładnym kolorze i najlepiej Vana a w dodatku w cenie < 3000 NZD bo nic nie znaleźliśmy. Ogólnie giełda jest podobna do tej w Polsce, najlepiej się znać na samochodach i uważać na wszystko bo każdy chce opchnąć samochód i ukryć usterki. Nic na siłę i w pośpiechu. Mamy nadzieję, że już niedługo znajdziemy samochód spełniający nasze wymagania.
Potem przyszedł czas na kulturę wysoką i po powrocie do domu, znowu pojechaliśmy do centrum odwiedzić Auckland Museum. Najważniejszym punktem wizyty był udział w przedstawieniu ukazującym w skrócie kulturę Maorysów. Niespełna 30 minutowe przedstawienie skończyło się tańcem Haka, który potrafi wbić w fotel. Oczywiście nie udało nam się obejrzeć całości ekspozycji, bo trzeba by poświęcić na to z pół dnia ale wizyta była naprawdę udana.
Wieczór to także dawka kultury ale już mniej wyszukanej. Poszliśmy do kina. Tak, przelecieliśmy 20 000 km żeby iść do multipleksu :o). Jako, że grupa była podzielona co do repertuaru musieliśmy się rozdzielić i dziewczyny + Mateusz poszli na 3 cześć komedii „Meet the Fuckers” a my oglądaliśmy Angeline Joli w „Turyście”. Ignac poczuł się jak Johnny Deep bo też ma e-papierosa :o)
I tak dotarliśmy do dnia wczorajszego, który spędziliśmy na czyszczeniu grilla. Postawiliśmy sobie za punkt honoru aby przywrócić grilla, który jest w garażu do stanu używalności. Grill przed naszą interwencją był grillem gazowym a popołudniu stał się ekologicznym grillem opalanym drewnem :o) Jutro oficjalne testowanie.
Po lunchu wyskoczyliśmy na małe zakupy na kolację, którą dzisiaj zobowiązaliśmy się przygotować. Dzięki temu, że dziewczyny zostały w domu, wizyta w centrum przebiegła bardzo sprawnie i bezproblemowo. Wszystko w pełni logistycznie rozplanowane. W domu szybko zamarynowaliśmy mięso i pojechaliśmy na plażę. Pełnie naszych zabaw możecie zobaczyć na blogu Krysi i Ignaca bo Krysia kręciła filmy jak nam odbijało i wymyślaliśmy coraz to głupsze zabawy.
Wieczór należał do nas. Zgodnie z wcześniejszą obietnicą przygotowaliśmy obiad. Szefowie kuchni zaproponowali dzisiaj piersi kurczaka faszerowane pomidorami suszonymi na nowo zelandzkim słońcu z delikatnym aromatem świeżego czosnku. Do tego na talerzu swoje miejsce znalazł również ziemniak pieczony w piekarniku przykryty kołderką z twarożku z czosnkiem i szczypiorkiem oraz melanż z ryżu i groszku doprawionego aromatem z mięty. Aby nadać lekkości całej potrawie, dodatkiem była sałata ze świeżych składników okraszona sosem vinegrette. Chyba było smaczne….
Jejkuuuuuu!!! Nowa Zelandia jest przepiękna!!! Blog super... no prawie jakbym była tam z Wami :P hmmmm...bardzo prawie ;) I dobrze że jest jeszcze konkurencja (dzięki dla Krysi i Ignaca!) bo mamy dwa razy więcej przyjemności, słońca, morza, tych cudnych widoków i Waszych przygód:))))))
OdpowiedzUsuńJeszcze raz wszystkiego co najlepsze na 2011 rok dla całej Waszej Czwórki! :*
poza tym, ze jakies szowinistyczne wtrety Cichy zapodajesz... (;)) - to ach i och. trzymam kciuki za dzisiejszego grilla - macie tam poranek obecnie, no nie? a co do potrawy - Ty to bys sie nadal na autora bloga kulinarnego! mniami!
OdpowiedzUsuńhę? oczywiscie ze bylo pyszne, ale z ta logistyka przy zakupach to bym nie przesadzala...kukurydza w puszce i groszek w puszce, ktore po powrocie do domu okazaly sie byc musem z kukurydzy i groszkiem o smaku mietowym? ;) ale oddaje Chlopcom honor, ze kolacja pierwsza klasa :)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńno, tak wlasnie myslalam, ze cos zostalo przemilczane :D
calusy i dobrego dnia dla wszystkich Czworga i wszystkich Goszczacych :)
Oj tam, oj tam. Dzięki takim niespodziankom to była prawdziwa kuchnia fushion :o) Co prawda na papkę kukurydzianą jeszcze nie znaleźliśmy pomysłu ale może dzisiaj zrobimy ja na barbecue. To byłoby naprawdę coś !
OdpowiedzUsuńhuhu, udanego barbekju!!!! i niech nie tylko jedzenie bedzie pyszne, ale też zdjęcia, żeby nam ślinka pociekła :)
OdpowiedzUsuńproszę się nie opird.... i pisać bloga! konkurencja dwa wpisy zrobiła a Wy co?!?!? Ewka odłóż książkę i skrobnij co! :P
OdpowiedzUsuń:)))))))))