niedziela, 16 stycznia 2011

Karikari.











Tuż po śniadaniu wyruszyliśmy dalej na północ, a ponieważ poranek zapowiadał upalny dzień postanowiliśmy znaleźć ładną plaże i się trochę pomoczyć w wodzie. Najbliższe jednak okazały się być kamienistymi zatokami gdzie raczej można łódką popływać a do tego zaczął siąpić deszcz… no to może wycieczka stateczkiem pod Hole In the rock w Paihia? Hmm to też nie, na miejscu wycofaliśmy się z pomysłu na korzyść innych szaleństw. Pogoda zaczęła się klarować i jak tylko wyszło słońce spontanicznie zatrzymaliśmy się na plaży :) Ale i to nas nie zadowoliło jeśli chodzi o jakość plaży, więc jedynym wyjściem było pojechanie na cypelek Karikari, gdzie jak powiedział Antonio są piękne plaże, ale za to nie jest najbezpieczniej. Zatrzymaliśmy się więc w Whatuwhiwhi (czyt. Fatufifi) na kempingu w domku tym razem :) i dopiero po rozpakowaniu mieliśmy pojechać na Cape Reinga (najdalej na północ). Kemping nie był jednak tak zachwycający jak poprzedni, choć z tej samej sieci ale zwabiła nas niesamowita plaża tuż przy nim. Plaża była maleńka, bezludna i niezwykle urokliwa, trochę przypominała małe śliczne greckie zatoczki z pocztówek, więc możecie sobie chociaż ją wyobrazić bo zdjęć niestety nie mamy :( Chyba ze dwie godziny moczyliśmy się w wodzie na pożyczonych od Niki body boardach dopóki nie rozwaliłam sobie nogi na skale i trzeba było wrócić na brzeg i zalepić dziurę plastrem. Nie byłam jednak jedyną sierotą tego dnia bo Kubuś też sobie zrobił krzywdę i wbił w dużego palca kawałek takiej skały (drzazgi to jego specjalność :P ). Nasze plany co do pojechania na cypelek zostały przerzucone na następny dzień, a w zamian za to pojechaliśmy do lokalnego sklepu i zrobiliśmy zakupy na obiad. Nie było zbyt dużego wyboru lecz trzeba było brać co jest bo następny sklep za 20 km… Mało wykwinte ale smaczne danie udało nam się upichcić – makaron z sosem pomidorowym, smażony na chrupiąco boczek i gotowane warzywa. Wieczór bardzo miło spędziliśmy przy drinkach ustalając plany na dalszą drogę i zabijając komary, wdzierające się przy każdej okazji do środka.

2 komentarze:

  1. fajna fota Ignaca z (jeszcze) białą klatą ;)
    uważajcie tam na siebie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne te dzisiejsze zdjęcia. :) A dziś w Krakowie był akademicki koncert kolęd, na którym my śpiewaliśmy i Rodzice Kuby też przyszli posłuchać. :) buziaki!!

    OdpowiedzUsuń