
Dwa ostanie dni spędziliśmy u Grześka w Auckland przepakowując się i robiąc najpotrzebniejsze zakupy do podróży na południe, bo nie zawitamy tu już w najbliższym czasie. Niestety mieliśmy wyjechać już wczoraj (poniedziałek) ale pakowanie i pranie zajęło nam zdecydowanie za dużo czasu w niedzielny wieczór, więc nie spieszyliśmy się z porannym wstawaniem. Suma summarum potrzebowaliśmy takiego luźnego dnia na wizytę w kantorze oraz zakup biletów na prom na południową wyspę. Pojechaliśmy także na zakupy do wielkiego ciucholandu gdzie między wieszakami jeździ się z wózkiem. Pokupowaliśmy różne rzeczy (poduszki, sukienki, spodenki itp.) i zrobiliśmy też zakupy jedzeniowe w Pack’n save (taki wielki market spożywczy z dobrymi cenami) na kolację bo ze względu na pogodę postanowiliśmy jeszcze jedną noc przenocować w mieście. Prognozy na najbliższe dni nie są zadowalające – zapowiadają deszcze do przyszłego tygodnia akurat tam gdzie jedziemy, ale mamy nadzieję, że jednak nie będzie tak źle. Dzisiaj już o bardziej przyzwoitej porze wstaliśmy i zapakowaliśmy porządnie samochód tak, aby do wszystkiego był łatwy dostęp i wyruszyliśmy tym razem na południe… Niestety cały czas pada deszcz… Co jakiś czas robimy postoje żeby pooglądać jakieś ciekawe miejsca ale tutaj poza piękną przyrodą nie bardzo jest co oglądać bo najstarsze „zabytki” są z początku XX wieku, więc, hmm, jakby to powiedzieć, no lipa, no. Na dzisiaj zaplanowaliśmy półwysep Coromandel i miasteczka po drodze ale udało nam się to tylko „po drodze” zaliczyć bo w tak brzydką pogodę nie było sensu na plażowanie na półwyspie. Jednak nic nie powaliło nas na kolana więc postanowiliśmy zboczyć z wcześniej obranego kursu i zjechaliśmy trochę niżej do miejscowości Tauranga w Zatoce Obfitości. Tam nie udało nam się za wiele pozwiedzać ale za to znaleźliśmy hostel o wdzięcznej nazwie All The Duck’s Nuts. Miły pan menager nas oświecił, że ta wstrętna pogoda dotarła z Nowej Kaledonii gdzie 2 huragany (o prędkości 220k/h ) zderzyły się, a resztki tego starcie dotarły tutaj po czym pokazał nam nasze pokoje. Bardzo spodobały mi się backpackersy, bo są to po prostu domy lub mieszkania, w których można wynająć pokój bądź też łóżko. Kuchnia oczywiście była w pełni wyposażona więc zrobiliśmy sobie smaczną kolację, a potem posiedzieliśmy jeszcze w „naszym” pokoju planując dalszą drogę i grzebiąc w Internecie. No i znowu do spania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz