czwartek, 6 stycznia 2011

Poszukiwania...

Kolacja poniedziałkowa przebiegła bardzo miło zwłaszcza, że tak znakomici szefowie kuchni zaserwowali nam tak znakomity posiłek, ale również dlatego że odwiedziła nas znajoma rodziny - Pani Marysia, która jak się okazało została uratowana i wywieziona w czasie wojny do nowej Zelandii. W trakcie deseru opowiedziała nam kawałek swojej historii, której słuchaliśmy z niedowierzaniem. Opowieści wojenne są dla nas równie abstrakcyjne jak podróże międzyplanetarne, wiemy że są ale nasz umysł tego nie ogarnia. Kolejny dzień minął.

Wtorek potworek miał być bardzo słoneczny ale jak to na wyspie różnie bywa, poranek okazał się być nieco pochmurny. W związku z tym nasze plany co do całodniowego wypadu na plaże legły w gruzach… No trudno jeszcze jedno ogródkowe przedpołudnie nikomu nie zaszkodzi J chłopcy natomiast pojechali z Antonio w poszukiwaniu jakiegoś samochodu ale nie znaleźli niczego ciekawego więc po ich powrocie Basia zapakowała nas do swojego subaru i zawiozła do national Auckland muzeum, gdzie z opadem szczęk oglądaliśmy pieśni i tańce maoryskie, które przy pierwszych dźwiękach wywołały u nas gęsią skórkę. Całe muzeum jest 3 poziomowe i mieści w sobie kolekcje nie tyle nowozelandzkie ale tak na prawdę z całego świata. Udało nam się oglądnąć 2 poziomy na których znajdowały się maoryskie rzeźby i wszelkiego rodzaju rękodzieła oraz stroje i różne meble z przełomu XIX i XX w. Ponieważ obie wyspy pokryte są mniejszymi bądź większymi kraterami wulkanicznymi (w samym Auckland jest ich ponad 40) nie mogło w muzeum zabraknąć również wystawy poświęconej właśnie temu tematowi, dzięki czemu w specjalnie przygotowanym symulatorze mogliśmy przekonać się na własnej skórze jak wygląda wybuch wulkanu. Wieczorem czekało nas kolejne spotkanie ze znajomymi. Tym razem na kolację wpadli przyjaciele Antoniego z Chile, bardzo sympatyczne małżeństwo, które z zainteresowaniem słuchało naszych opowieści o Polsce i co chwile przytakiwało iż bardzo podobny system panuje w Chile. Hmm kto by pomyślał że mamy tyle wspólnego z Chilijczykami J Pomimo trudnego do zrozumienia dla nas ich akcentu bardzo miło się z nimi rozmawiało jak ze starymi znajomymi.

Środa dla mnie i dla Krysi po raz drugi była przedpołudniowym ogródkowaniem bo wszyscy chłopcy wyruszyli na polowanie na samochód, ale o tym to Kuba bliżej opowie J Prawie cały dzień ich nie było a jak wrócili na kolacje to zrezygnowani oznajmili że nic nie ma ciekawego… Już nawet Antonio był padnięty i żartował że chłopakom nic się nie podobało bo to kolor zły, bo to radia nie było… A my jak te wierne żony czekające na swych mężów dałyśmy im reprymendę żeby nie byli tacy wybredni bo to przecież auto na kilka miesięcy a nie na resztę życia ;) Siedzieli zmarnowani jeszcze cały wieczór i szukali na Trade Me jeszcze jakichś aukcji i zgodnie postanowili że nie mogą dłużej wykorzystywać Antoniego i że jutro na pewno coś kupią (bo Antonio nie poszedł 2 dni z rzędu do pracy żeby im pomoc w poszukiwaniach). Trochę rozczarowani i mocno zmęczeni wszyscy (bo jak wiecie nic nie robienie męczy bardziej niż największy wysiłek- to się tyczy oczywiście mnie i Krysi) poszliśmy spać.

Ponieważ znalezienie samochodu jest kluczowym przedsięwzięciem na teraz, a my nie chciałyśmy się w to za bardzo mieszać z Krysią, postanowiłyśmy że już nie będziemy siedzieć 3 dzień z rzędu w domu i że się wybierzemy na podboje miasta same, autobusem. Ale ponieważ Basia ma teraz urlop zaproponowała że podwiezie nas autem a przy okazji sama skorzysta z możliwości spaceru po mieście. Zanim miałyśmy jechać do centrum Basia musiała iść do lekarza a my w tym czasie miałyśmy zrobić zakupy. Niestety wycieczka się nie udała bo w trakcie manewrowania przez nas wózkiem między regałami Ignacy zadzwonił z konspiracyjnym tonem w głosie że mogą po nas przyjechać… naszym nowym (16 letnim) autkiem J Zaintrygowane pognałyśmy do kas i ledwie zdążyłyśmy zapłacić a Kuba cały rozanielony czekał już na nas i zaprowadził na parking gdzie czkała na nas nasza piękna Toyota Ipsum w kolorze granatowym ze srebrnym pasem u dołu. Oczywiście już nikt nie chciał wracać z Basią jej autem więc zapakowaliśmy się do naszego cacka i pojechaliśmy do domu zostawić zakupy. O zaletach naszego wspaniałego samochodu na pewno ze szczegółami opowie Kuba w następnym poście :0) W domku przeszczęśliwi uzgodniliśmy że jedziemy najpierw obfotografować Toyotkę a potem do centrum na One Tree Hill.

1 komentarz:

  1. Ewcia, to się czyta jak najlepszą książkę przygodową! nie mogę się doczekać kolejnej cześci :D :*

    OdpowiedzUsuń