czwartek, 27 stycznia 2011

Deszczowa pogoda w Wellington.












Kolejna nieprzespana noc. Tym razem deszcz łomotał calutką noc w namiot. Niestety tylko ja nie mogłam spać, no tak, a któż by inny jak nie największa księżniczka na ziarnku grochu…
Na szczęście namiot spisał się świetnie jak na taką ulewę i tylko trochę nam na głowy pokapało, ale już zakupiliśmy taśmę wzmacniającą i będziemy obserwować czy znowu się to powtórzy. Z Taupo wyjechaliśmy koło południa zatrzymując się po drodze na obejrzenie wodospadów Huka. Wysokość wodospadu nie jest powalająca, bo ma zaledwie kilka metrów, ale ilość wody jaka przez niego przepływa jest niesłychanie ogromna. Dopływająca do wodospadu wąskim korytarzem rzeka aż kipi od buzującej wody. Widok naprawdę niesamowity, no i tu w zasadzie po raz pierwszy spotkaliśmy parę Polaków, ale żadna ze stron nie była skłonna do rozmów tylko do ukradkowych spojrzeń…
No cóż nieśmiali jesteśmy :)

Dzisiejszym celem jest Wellington, a w nim czekająca na nas Madzia i jej rodzinka. Jakiś tydzień temu odezwała się do nas (koleżanka Kuby z roku) informując, że także jest w nowej Zelandii i bardzo chętnie się spotka z nami jak będziemy w okolicy. Tak się składa że promy na południową wyspę wypływają z portu w Wellington, więc nadarzyła się idealna okazja do spotkania. Madzia przyjechała tu ze swoim mężem Bartkiem i 3 - letnią córeczką Łucją w poszukiwaniu przygód i pewnie spróbowania innego życia. Jak dotarliśmy do Wellington koło 19:00 przywitali nas dosłownie chlebem i solą :) oraz pyszną kolacją, a także zapoznali nas ze swoimi znajomymi (Polakami, mieszkającymi tu są od 2 lat), którzy również na tą kolację przyszli. Śmialiśmy się, że żadne z nas nie przebywało dawno w tak licznym polskim gronie. Wspaniały wieczór zakończył się późną nocą, jak ostatnimi resztkami sił dogrywaliśmy w „złodzieja”.
Mimo niewyspania wstaliśmy wszyscy rano, ponieważ Madzia z Bartkiem i małą Łucją szli na 9:30 do kościoła, a my postanowiliśmy iść z nimi. Msza była w języku angielskim, ale wszystko co mówił ksiądz i co trzeba było odpowiadać było wyświetlane z rzutnika, więc łatwo nadążaliśmy. Byłam zaskoczona, że cała msza przebiega słowo w słowo tak jak w języku polskim tylko piosenki mają nieco inne. Po zakończeniu mszy jedna z parafianek wyszła na środek i przeczytała ogłoszenia, po czym zaprosiła wszystkich na coniedzielną herbatkę i ciasteczko. I tu się mocno zdziwiliśmy… herbatka… ze wszystkimi…. no może być ciekawie, ale na szczęście napotkałam na wzrok Madzi mówiący że wszystko jest ok. i razem poszliśmy do mniejszej sali, gdzie już prawie wszyscy pochłonięci byli rozmową popijając różnego rodzaju napoje. Oczywiście przed salą każdego witał i zapraszał do środka prowadzący mszę ksiądz, uśmiechając się również i do nas. Dzięki tym właśnie coniedzielnym spotkaniom Madzia i Bartek zdobywają z tygodnia na tydzień co raz więcej życzliwych im ludzi oferujących swoją pomoc w praktycznie każdej dziedzinie. Z nami również kilka osób rozmawiało i z zainteresowaniem słuchało o naszych dalszych planach, a także radzili nam co i gdzie warto zobaczyć. Droga powrotna zajęła nam około 5 min, a i tak byliśmy po 11:00. Zaplanowaliśmy na dzisiaj zakupy jarzynowe na targu, a potem spacer po okolicy, ale niestety pogoda nasze plany zniweczyła… całe miasto było spowite mgłą, było zimno a deszcz cały czas padał jak z cebra. No i co tu robić, przecież nie będziemy cały bity dzień siedzieć w domu. Jedziemy na targ, a potem do muzeum Te Papa. Postanowione. Targ jarzynowy zaliczyliśmy niesłychanie szybko, ale niestety dłużej zajęło nam szukanie butów nieprzemakalnych dla Kuby, bo jedyne jakie wziął na południe to dziurawe snickersy, w których już po 5 min miał pełno wody. Nic o dziwo nie udało się znaleźć, więc poszliśmy do muzeum ogrzać się i wysuszyć, a potem jeszcze spacer po porcie, gdzie zacumował swoją łódkę „Gutek”. Przemoczeni i głodni wróciliśmy na obiad do domu.
I tak dzień minął nam bardzo przyjemnie choć pogoda nie rozpieszczała.

P.S. Madziu dziękujemy za wszystko i trzymamy kciuki za was mając nadzieję, że pogoda będzie wam sprzyjać :) całusy dla Bartka i Łucji :*





2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. dobrze ,że Krysia coś pisze, bo od Cichego coś ucichło

    OdpowiedzUsuń