wtorek, 25 stycznia 2011

Due South.











Noc była łaskawa tylko dla Kuby, który spał jak dziecko gdy reszta z nas przewracała się z boku na bok. Wiatr wiał niemiłosiernie całą noc miotając namiotem we wszystkie strony. Rano z podkrążonymi oczami, na totalnym kacu z niewyspania opowiedzieliśmy Kubie o tym co się działo, a on oczywiście z niedowierzaniem patrzył na nas jak na wariatów. Po śniadaniu i porannej toalecie Ignacy poszedł uregulować płatności i udało mu się wynegocjować zniżkę dla nas. Dowiedział się również przy okazji o co chodziło z tymi syrenami. John powiedział że sam włączył radio bo to faktycznie był taki sygnał jak na tsunami, ale się okazało że jacyś kolesie rozpalili duże ognisko na plaży i się zmyli. Ktoś to zauważył i zawiadomił straż bo tak silny wiatr mógł bardzo łatwo rozprzestrzenić ogień powodując pożar. A my już w panice że nie zdążymy przed falą uciec  Niestety musimy już powoli zjeżdżać na południe, bo w poniedziałek trzeba na prom zdążyć, a przed nami jeszcze 600km krętymi drogami. Chcieliśmy jeszcze podjechać na plaże gdzie kapitan Cook postawił flagę Brytyjską, ale w sumie nie było nic szczególnego do oglądania, tylko na klifie Szekspira głaz z tablicą pamiątkową i tyle. Nie poruszeni świętością tego miejsca (a w zasadzie jej brakiem) zostawiliśmy półwysep Coromandel za sobą. Dzisiejszy cel – Taupo.
Do Taupo - miejscowości położonej nad największym jeziorem w Nowej Zelandii o takiej samej nazwie dotarliśmy pod wieczór. Dla mnie jest to najładniejsze miasto jak do tej pory. Bardzo nowoczesne i zadbane domy, czyściutko dookoła, zieleni również nie brakuje. W sumie taka typowa turystyczna miejscowość tylko tych turystów jest tyle co powinno, czyli niewiele  Ulokowaliśmy się na kolejnym kampingu. Jeszcze szybkie zakupy po drodze i szykowanie kolacji. Dzisiaj już jedliśmy normalne danie – makaron z pomidorami, ziołami i czosnkiem. Pycha, palce lizać. Dzisiaj jednak kuchnię porzuciłam i Krysia w asyście chłopaków przygotowywała jedzonko, żebym mogła w tym czasie nadgonić zaległości w pisaniu dla was. Dlatego nagle pojawiły się 3 nowe posty ;) Prosimy o wyrozumiałość, bo pomimo wysokiej cywilizacji nie ma tu wszędzie zasięgu telefonicznego, a co dopiero ogólnego dostępu do Internetu, musimy więc wspomagać się siecią w McDonaldzie, żeby powrzucać zdjęcia i nowe posty. I tak zastała nas deszczowa noc przed komputerami.




1 komentarz:

  1. chce oznajmic, ze jestem wyrozumiala - ja mam tez skokowe przyplywy (i, k..., czesciej - odplywy) czasu - wiec zazwyczaj tez sczytuje po kilka wpisow na raz :) zgrywamy sie! sciski z loza choroby na poludniu... PL :)

    OdpowiedzUsuń